niedziela, 14 maja 2017

09: "Dylemat, kiedy mamy komuś wiele do powiedzenia, ale lepszym rozwiązaniem jest milczenie." :09

- Nao słuchasz ty mnie?- Zapytała zdenerwowanym tonem Hermiona. Oderwałam wzrok z kominka, spoglądając na zmartwionych przyjaciół. Naprawdę starałam się być obecna nie tylko swoim ciałem, lecz i umysłem podczas naszych rozmów. Tylko że to było niemożliwe. Nie potrafiłam się skupić.
- Coś się stało?- Usłyszałam głos Neva spoglądającego w moim kierunku. W jego spojrzeniu widziałam zmartwienie, smutek czy też ból. Jeden z policzków chłopaka był zaczerwieniony. Znów wdał się w bójkę. Raczej pozwolił z siebie zrobić worek treningowy.

Będę musiała o tym poważnie z nim porozmawiać.

Pomyślałam. Zasłoniłam delikatnie twarz pochylając. Przesiedziałam w milczeniu dobrych kilka chwil. Zdążyło dosiąść się więcej osób.
- Widzicie nauka szkodzi. I macie tu żywy dowód. Za wiele przesiadujesz przed tymi książkami. To szkodzi. – Odezwał się Fred, na co jego brat się zaśmiał. Spojrzałam na nich widząc piorunujące spojrzenie Hermiony. Uśmiechnełam się blado.
- Cały czas przesiadujesz  przed książkami. Już Hermiona jest bardziej rozrywkowa. A to nie lada wyczyn. – Powiedział Ron.
- Czep się samego siebie. – Warknęła dziewczyna. Zaśmiałam się, patrząc na nich. Wypuściłam powietrze, patrząc na przyjaciół.
- Nic mi nie jest. – Odpowiedziałam.
- Czyżby? Jesteś bladsza niż nie jeden  z duchów. Dziewczyno musisz trochę zwolnić, inaczej jeszcze nam wykorkujesz.- Powiedział Lee patrząc na mnie i przyłożył rękę do mojego czoła. Zapewne po to, by upewnić się, czy nie mam gorączki. Pozwoliłam na to.
- Źle sypiam. – Powiedziałam w końcu, opierając się o oparcie fotela ignorując spojrzenia towarzysz. – To jedyny, powód dla którego tak wyglądam. Książki nie są niczemu winne. Wiele spraw zwaliło mi się na głowę. – Powiedziałam uśmiechając się sztucznie.
- Dobrze może poradzi na to pani Pomfrey?- Zapytałam Hermiona spoglądając na mnie.

No tak jak mogłaś być, tak głupia.

Pomyślałam, podrywając się na równe nogi z uśmiechem. Podeszłam do Hermiony i pocałowałam ja w czoło z radością. Podskakując w miejscu, nie zamierzałam czekać długo. Chciałam iść tam od razu.
- Jesteś wielka Hermiono. – Powiedziałam, wybiegając z pokoju wspólnego kierując się do skrzydła szpitalnego. Szłam spokojnym krokiem. Wciąż oczywiście nie zapomniałam, aby zachować ostrożność. Cobra nie miała w zwyczaju odpuszczać komuś. Tym bardziej po głupich dowcipach. Im dłużej zwlekała z pojawieniem się przede mną, przerażała mnie jeszcze bardziej.
Przemierzałam szare korytarze zamku, zatrzymując się nagle czując znajome uczucie oparłam się o ścianę oddychając ciężko. Zasłoniłam oczy. Po moich skroniach pociekło parę kropel potu. Z mojego gardła wydobył się cichy jęk. Znów ten palący ból. Skąd on się brał? Dlaczego? Nie chorowałam na żadne poważniejsze choroby.

Przypominasz mi Elisę.

Usłyszałam w swojej głowie zachrypnięty głos mężczyzny. Złapałam się za głowę, zaciskając mocniej oczy. Po korytarzu rozniósł się odgłos kroków. Chciałam się podnieść z ziemi, lecz nie byłam w stanie. Podniosłam wzrok, aby zobaczyć kto to był. Dostrzegłam zamazaną postać. Fioletowa peleryna… Quiller.
Mężczyzna podszedł, zatrzymując się kilka centymetrów ode mnie. Blada karnacja profesora zdawała się jeszcze bladsza. Chodź nie wiedziałam, czy to było możliwe. Jednak coś uległo zmianie. Jego postawa? Tak. Nie wydawał się przerażony, lecz dość pewny siebie. Jego oczy wpatrywały się we mnie. Były lodowate. Nie miały żadnych uczuć. Był wściekły. Zamknęłam oczy osłabiona.
- Co tu się dzieje?- Znajomy głos. Tym razem należał on do profesora Eliksirów. – McGarden coś ty znów zrobiła?- Odezwał się ponownie spoglądając na Quillera. Jego postawa nagle wróciła do zwykłej. A dziwne uczucie znikło. Spoglądałam na profesorów, którzy dosłownie wyglądali jak by, mieli zaraz skoczyć sobie do gardeł.
Wolałam wykonać manewr „Nogi za Pas” i jak najszybciej oddalić się z miejsca oblężenia mistrza eliksirów. Przecisnęłam się między profesorami i czmychnęłam szybciej niż to w ogóle możliwe.
Wpadłam do skrzydła szpitalnego spoglądając na przerażoną kobietę. Upadłam na kolana ciężko oddychając. Zastanawiałam się co to, miało znaczyć.

Za mało snu.

Wyjaśniłam to sobie spoglądając na panią Pomfrey która podeszła do mnie pomagając mi wstać i posadziła mnie na jednym z łóżek.
- Co się stało kochaneczko.- Odezwała się stroskanym głosem.
- Chciałam się spytać, czy może ma pani coś na sen?- Zapytałam, patrząc na ziemię delikatnie dotknęłam czoła. – Ostatnio mało co sypiam. – Dodałam po chwili, widząc jak kobieta zaczęła krzątać się po swojej komórce wyciągając niebieski flakonik. Podała mi go.
- Trzy krople wystarczą. – Powiedziała po chwili. Dla pewności zbadała mnie, ale stwierdzając, że nic mi nie jest wypuściła.
~*~*~
- Kogo my tu mamy?- Usłyszałam głos Clarisy tuż przy swoim uchu. Spoglądałam na dwóch goryli. Na pewno byli z ostatniej klasy. Nie ma możliwości pomyłki.
No to wpadłam jak śliwka w kompot.  Odpuściła sobie? Co za głupota. Cobra i odpuścić. Nie wierzę, że to przeszło mi nawet przez myśl. Teraz mnie się oberwie.
- Miki… Kevin możecie nas zostawić. Mam kilka spraw do omówienia z naszą słodką gryfonką. – Powiedziała Cobra, na co owa dwójka po prostu opuściła klasę. Objęłam się ramieniem spoglądając na dziewczynę.
- Jak chciałaś pogadać, wystarczyło powiedzieć. Nie musiałaś nasyłać na mnie swoich piesków. – Powiedziałam.
- Wiesz. Nie mogłam ryzykować twojej ucieczki. – Powiedziała, patrząc na mnie.
- Nie pochlebiasz sobie za bardzo. Co? Miałabym uciekać przed tobą.- Powiedziałam, delikatnie zerkając w lewy kont. Nie uszło to jej uwadze.
- Grasz silą, ale oboje dobrze wiemy, jaka jest prawda. – Odezwała się dziewczyna siadając na blacie biurka wyciągając swoją różdżkę. Delikatnie czyściła ją swoją peleryną.
- Co insynuujesz? Fakt przyznam szczerze. Nie zamierzałam wszczynać żadnej bójki, czy też zatargów z tobą. Cóż nie wyszło, ale nie zamierzam uciekać. Wcześniej czy później i tak byś mnie złapała. – Powiedziałam, obserwując ją uważnie. Gdy podeszła do mnie wyprowadzając pierwszy cios. Odchyliłam głowę w bok, czując pulsujący ból w prawym policzku. Dość tęgą miała rękę. Nic dziwnego od pięciu lat grała jako pałkarz. Jedyna kobieta w drużynie. To coś już znaczyło? Spojrzałam na nią, czując metaliczny posmak. Delikatnie starłam czerwoną maź ze swoich warg.
- Nic a nic się nie zmieniłaś.- Dodałam patrząc na swoje dłonie. – Jak zwykle wciągasz pochopne wnioski. Zadowolona?  Jesteśmy kwita. Ty oberwałaś nie zidentyfikowaną mazią. Ja dostałam prawego sierpowego od pałkarza. Jeszcze może powinnam dać ci pałkę do kolekcji co?- Dodałam patrząc na dziewczynę gdy wymierzyła kolejny cios. Nie zamierzałam nic robić. Pozwoliłam jej na wymierzenie kilku jeszcze innych ciosów. Tym razem wybrała bardziej dyskretne miejsce. Brzuch. Po ciosie w splot słoneczny. Kaszląc padłam na kolana trzymając się kurczowo za brzuch. Nie byłam w stanie złapać powietrza. Przed oczami miałam mroczki. Zajęło mi to chwilkę, zanim udało mi się ponownie podnieść. Drzwi od klasy nagle się otworzyły przykuwając tym samym naszą uwagę. Do klasy wpadł zdyszany Nev, a za nim kilku innych gryfonów.  Przeklęłam pod nosem.
- To znowu ty Black. Zostaw ją.- Warknął Fred, siłując się z jednym ze strażników. Mogłam dostrzec też kilka osób z mojej klasy.
-Zadawać się z takimi ludźmi?- Cmoknęła przekręcając głowę w bok.

Zaraz mnie krew zaleje.

Warknęłam w głowie. Znałam to spojrzenie. To zachowanie. Nie znosiłam tego, gdy ktoś patrzał na innych z wyższością.
-  Psujesz się Nao. Co by powiedział twój ojciec, widząc cię w takim towarzystwie.- Odezwała się Clarisa przykuwając uwagę zebranych. Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nie obchodzi mnie to co by powiedział. Może i dał mi życie, lecz ojcem nie można go nazwać.- Powiedziałam, wstając i spoglądając na Clarise morderczym spojrzeniem. Wyglądałyśmy teraz jak dwa warczące psy gotowe, by skoczyć sobie do gardeł.
- Ojciec?- Zdziwił się ktoś. Spojrzałam przez ramię na przyjaciół. Nie tylko oni się zastanawiali. Owa dwójka ślizgonów też przekręcała głową w zamyśleniu.
- Oho!- Zaśmiała się. Złapałam za szkarłatny krawat dziewczyny i pociągnęłam tak by się schyliła. Nie spodobało się jej to.
- Trzymaj język za zębami Clarisa. – Wysyczałam tak by tylko ona to słyszała. Nasze spojrzenia mierzyły siebie nawzajem.
- Boisz się że, twoja tajemnica wyjdzie na jaw?- Odezwała się dziewczyn, mierząc mnie swoim lodowatym, pozbawionym jakich kolwiek emocji spojrzeniem. – Powinnaś być dumna z tego kim był twój ojciec. – Dodała patrząc na mnie. – Powinnaś mieć większy szacunek. W końcu twoja matka oddała mu swoje serce.- mówiła z dużą satysfakcją w głosie. Zgrzytałam zębami, aby ostatkiem sił powstrzymać się przed przerobieniem jej twarzy w papkę. Pamiętałam jeszcze jak ostatnia prowokacja się skończyła. Odwróciłam się, podchodząc do oniemiałych przyjaciół.
- Ostrzegam cię Black. Nie mów mi co powinnam robić. To, co myślę o tym człowieku to jedynie i wyłącznie moja sprawa. Niczyja więcej. – Powiedziałam omijając bliźniaków, Lee, Dana, Rona. Kierowałam się pośpiesznym krokiem do pokoju wspólnego. Ignorując całkowicie głosy bliźniaków, wpadłam do pokoju spoglądając na zdziwionych uczniów. Hermiona podniosła się z fotela myśląc, że coś się stało. Ominęłam ją biegnąc po schodach do dormitorium.
- Nao co się dzieje?- Usłyszałam głos George w odpowiedzi otrzymał jedynie trzaśnięcie drzwiami. Rzuciłam się na łóżko, chowając głowę pod poduszką nie chcą nawet przez chwilę na nich spojrzeć.

Boisz się że twoja tajemnica wyjdzie na jaw?

Powtórzyłam słowa Clarisy. Znałam ją nie od dziś więc wiedziałam, że chciała mnie jedynie sprowokować do walki. Nie powiedziałaby nikomu o moim… ojcu. Więc dlaczego czuję się tak paskudnie. Dlaczego strach ściska mi serce? Przekręciłam się na bok spoglądając na Lawender z podręcznikiem do transmutacji. Zmierzyła mnie obojętnym spojrzeniem i wyszła.

Przynajmniej ten jeden raz nie wtykała nosa w nie swoje sprawy.

Pomyślałam przekręcając się na plecy. Jedną z nóg miałam zgięte w kolanie a ręką zasłaniałam oczy zastanawiając.

Co powinnam zrobić?

Dodałam głowie. Nie chciałam nikogo okłamywać. Nie było po prostu o czum mówić. Każda zmianka na temat mojego ojca była dla mnie tematem tabu. Zakazanym, każdy który odważy się nawet napomknąć o tym podczas naszych rozmów. Musiał być przygotowany na  konsekwencje jakie za tym szły. Głównie był to niekontrolowany wybuch złości.   Przygryzałam i tak obolałą jeszcze wargę. Powoli ochłonęłam. Zamierzałam przemyśleć to na czysty rozum nie pod wpływem emocji. Usiadłam, spoglądając na otwierające się drzwi.
- Nao wszyscy się martwią o ciebie.- Odezwała się Hermiona. Oczywiście jak zwykle z pokaźną księgą pod pachą.
- Nie muszą to nic. Nie raz mi się jeszcze oberwie. – Odpowiedziałam dziewczynie, siadając na parapet. Utkwiłam spojrzenie w oknie.
- Nao? Proszę cię. – Zaczęła. Spojrzałam na nią ze łzami w oczach. Najwidoczniej musiało to jej wystarczyć. Zamilkła. Wytarłam delikatnie policzki. Naprawdę nie miałam teraz sił, ani nastroju na to.
- Przepraszam. Chciałabym pobyć w samotności. –Powiedziałam do Hermiony.  wracając do podziwiania  księżyca. Dziś był on wyjątkowy. Uśmiechnęłam się słysząc dźwięk zamykających się drzwi.
Z szafki sięgnęłam wisiorek z flakonikiem, który otrzymałam od pani Pomfrey. Spoglądając na niego otworzyłam  bardzo ostrożnie. Uniosłam go  przechylając go tak, aby trzy krople spadły na język. Przełknęłam krzywiąc się na każde możliwe sposoby.  
- Kwaśne…- Wyjęczałam kładąc się powrotem na łóżko wyciągając ze słoiczka zerwany medalik otwierając go. Moje spojrzenie utkwiło w kobiecie szeroko uśmiechniętej. Jej błękitne oczy mówiły wszystko. Uśmiechnęłam się przykładając medalik do serca.
- Tak bardzo tęsknię mamo. Co mam robić?- Wyszeptałam nim eliksir zadziałał zasnęłam . Pierwszy raz od kilku tygodni położyłam się bez strachu przed snem.
~*~*~
Gładziłam delikatnie Inoe korzystając z godziny wolnej, aby spędzić czas na błoniach. Spacerowałam spokojnie, rozmyślając nad wieloma sprawami. A troszeczkę ich się zebrało. Jedną z największych dylematów jakie mnie męczyły to z kim mogłabym porozmawiać. Czułam się już wystarczająco zmęczona tą tajemnicą.
- Nao?- usłyszałam za sobą głos Lizy, spojrzałam na nią widząc jej zmartwienie. Delikatnie dotknęłam policzka, na którym pozostał mi drobny ślad „spokojnej” wymiany zdań między mną a Clarisą.
- Wpadłam na ścianę.- Powiedziałam siadając na trawie i wypuściłam Inoe, aby mogła wyprostować skrzydła.
- Tak już widzę co to była za ściana. Szczupła, czarnowłosa ślizgonka. Z rodu Blacków – Powiedziała z przekąsem. Spojrzałam w jej kierunku. Mimo paskudnego nastroju nie potrafiłam się nie zaśmiać.
- Oj nic mi nie jest. –Powiedziałam, patrząc jak usiadła koło mnie.
- Naprawdę ostatnio jesteś jakaś nie obecna. Unikasz ludzi. – Odezwała się nie spuszczając ze mnie wzroku. Obserwowała każdą moją reakcję z uwagą. Tak jakby chciała nakryć mnie na kłamstwie.  
- Jak dobrze pamiętam ty też unikałaś ludzi. I ja ich nie unikam. Po prostu. – zaczęłam skubać trawę, patrząc jak wiatr je porywał.
- Miałaś kiedyś dylemat?- Zapytałam. Odwróciłam wzrok unikając jej spojrzenia. Czułam się rozrywana na pół. Jakaś część mnie. Odważna bądź zbyt głupia pragnęła porozmawiać z kimś na temat ojca. Pragnęła w końcu wyrzucić to z siebie. Porozmawiać na spokojnie. Inna jednak była temu przeciwna. Nie musiałam być geniuszem by  zdawać sobie sprawę z konsekwencji takiej rozmowy. Mogłam raz na zawsze stracić ważną dla siebie osobę.
 Czy byłam gotowa, aby zaryzykować?
- Nie jeden raz.- Wyrwała mnie z zamyśleń krukonka, bacznie mi się przyglądając. Widziałam jak delikatnie marszczyła nos.  
- Kiedyś chciałaś z kimś pogadać, lecz nie wiedziałaś jak obrać to w słowa?- Przełknęłam ciężko ślinę zamykając oczy.
- Ech nieważne już. – Dodałam, wstając i kierując swoje kroki do zamku. Zatrzymałam się czując czyjś uścisk na ramieniu. Odwróciłam wzrok, spoglądając w szare oczy osoby tak dobrze mi znanej. Draco miał poważny wyraz twarzy. Wiedziała co to oznaczało. Westchnęłam zrezygnowana odwracając się do niego przodem. Jeszcze jego mi tu brakowało.
- Dracko czego chcesz?- Wycedziłam przez zęby nie będąc w humorze na dodatkowe spory.
- Musimy pogadać.- Powiedział i zaczął kierować się w kierunku Zakazanego Lasu. Westchnęłam ciężko poprawiając torbę na ramieniu. Spojrzałam na blondyna z nie smakiem, ale ruszyłam za nim.
- Wiesz. Nie chce być nie miła, ale po jaką cholerę chcesz ze mną gadać? – Odezwałam się, zatrzymując się w pobliżu wierzby. Oczywiście trzymałam się na bezpieczną odległość. Nie chciałam zostać zaatakowana przez wściekłego pniaka.
- Nao co ci szczeliło wchodzić w zatarg z Clarisą?- Zapytał patrząc na w chmury burzowe. Spojrzałam na niego wypuszczając powietrze.
- Wiem, że mi nie uwierzysz w to co powiem, ale wcale nie zamierzałam wchodzić w konflikt z kim kolwiek. – Powiedziałam patrząc w bok.
- Wiesz. Wylanie śmierdzącej mazi świadczy coś innego.- Zaznaczył jasno i wyraźnie to że to ja byłam temu winna.
- Nie ja to zrobiłam! Fakt byłam na miejscu zbrodni. Tylko, że to nie ja zastawiłam tą pułapkę. – Powiedziałam patrząc na chłopaka, który mierzył mnie spojrzeniem.
- Fakt, że to ty wybrałaś cel. To jest pomoc w dokonaniu zbrodni.
- Zaciągnąłeś mnie tu, aby pogadać o tak mało istotnej sprawie? Jak tak to wracam. Wiesz w porównaniu do ciebie nie mam taryfy ulgowej na eliksirach. Nie mam zamiaru znów przez mości pana oberwać szlabanu. – Powiedziałam rozgniewanym tonem. Odwróciłam się chcąc się oddalić. Chodź do zajęć miałam jeszcze trzydzieści minut. Poczułam dość silny uścisk na ramieniu.  Zamknęłam oczy.
- Puść mnie Malfoy.- Wycedziłam przez zęby nie patrząc się na chłopaka.
- Powinnaś pogadać z Logbotomem na ten temat.- Odezwał się. Zatrzymałam się spoglądając przez ramię.
- Ha?- Zdziwiłam się. Chodź dobrze wiedziałam do czego zmierzał młody Malfoy. Zacisnęłam dłoń w pięść odwracając wzrok.
- Nao! Do cholery jasnej. –Warknął zdenerwowany i pociągną na tyle mocno abym się do niego odwróciła. Spojrzałam się na niego wrogim spojrzeniem. – Przecież widzę jak cię to niszczy od środka. Sądzisz, że unikanie tego tematu coś da? Spójrz się na mnie! I powiedz mi dlaczego milczysz. – Chłopak położył mi ręce na ramionach i potrząsnął delikatnie. Odtrąciłam delikatnie jego dłonie.
- O co ci do cholery jasnej chodzi! Nie powinno cię to w ogóle obchodzić. Kto upoważnił ciebie czy Clarisę byście w ogóle zaczynali ten temat? Naprawdę uwielbiacie niszczyć mi życie. Co ja takiego zrobiłam? To, że nienawidzę swojego ojca nie upoważnia was do poprawiania mnie. – Warknęłam na Malfoya spoglądając na osobę za jego plecami. Był to zaniepokojony Neville spoglądając na nas.
- Nao?- Usłyszałam jego zmartwiony głos.
- Nev zaczekasz chwilę? Zaraz dołączę do ciebie. – Powiedziałam widząc jak chłopak oddalił się nie chętnie od naszej dwójki. Kolejna wielka zaleta Neville. Nie jest jak pozostali. Darzył mnie zaufaniem.
- Mówię to dla twojego dobra. Jeśli Logbotom traktuje cię jako przyjaciółką, zaakceptuje ciebie nie zależnie kim on jest. Powinnaś w końcu otworzyć swoje serce. Zaufać komuś.- Powiedział Dracko patrząc na mnie. Wypuściłam powietrze. Byłam zdenerwowana. Wiedziałam, że chłopak ma rację. Nie podobało mi się to. Nic a nic.
- Sądzisz, że to takie proste? I co zdechło, że nie czepiasz się o to, że przyjaźnię się z Neville'm? – Zdziwiłam się widząc jak chłopka skrzywił się dość mocno.
- Wybieram mniejsze zło. Wolę go niż Wesley’ów bądź Pottera.- Warknął. Wypuściłam powietrze masując sobie skronią.
- Coś jeszcze?
- Wracasz ze mną na przerwę świąteczną do domu. – Powiedział podchodząc do swoich kumpli.
- Słucham?
- To co słyszałaś. Wracasz na święta ze mną. Tak to jest jak nie czyta się listów. – Powiedział mijając podchodzącego do mnie Neva. Spojrzałam na niego z uśmiechem na twarzy.
- Czego chciał od ciebie?- Zapytał patrząc na mnie. Ruszyłam w kierunku zamku. Przyglądałam się chłopakowi z uwagą.

Może posłucham się Malfoya?

Pomyślałam patrząc na niego. Nie wierząc samej sobie, że rozważałam jego pomysł. 
- Chciał pogadać. Wiesz sytuacja z Cralisą. Poinformować mnie, że nie mogę zostać na święta w szkole. Muszę wrócić. – Powiedziałam niezadowolona z tego faktu. No cóż jak mus to mus.
- Rozumiem. Powiedział chłopka i nie drążył już więcej. Chyba uznał, że już wystarczająco jestem blisko załamania nerwowego, aby drążyć.
Eliksiry jak zwykle zaczęły się od odjęcia kilkunastu punktów Gryfonom. Tym razem owymi szczęśliwcami okazali się Ron. Oczywiście Harry też. Mieliśmy wywarzyć eliksir na rany.
Przeczytałam uważnie listę składników wyciągając potrzebne. Po czym zaczęłam. Delikatnie kruszyłam skrzydła ważki. Wlewając do błękitnego roztworu w kociołku. Wywar w odpowiedzi na składnik cicho zabulgotał ciemniejąc. Zaczęłam mieszać pięć razy w prawą stronę po czym dziesięć w lewą stronę. Gdy zobaczyłam zmiętolony kawałek kartki. Rozejrzałam się w prawo, w lewo czy nikogo nie było. Snape właśnie karcił Rona za złe dodanie głowy nietoperza. Rozwinęłam kartkę czytając jej zawartość.

Nao wszystko w porządku.

Rozpoznałam ten charakter pisma. Cały on. Wieczne zamartwia się o innych. Spojrzałam się na sąsiadującą ławkę w której siedział Nev. Był jak zwykle spięty i zdenerwowany. Te zajęcia przyprawią go kiedyś o zawał. Widziałam jak ze zdenerwowaniem starał się skruszyć skrzydła ważki.

Tak wszystko dobrze. Nie martw się.

Odpisałam i ponownie rozejrzałam się czy nie widać Snape za moimi plecami czy w zasięgu. Już wyobrażałam sobie co to by było gdyby przyłapał nas na pisaniu liścików. Zadrżałam na samą myśl. Rzuciłam kartkę na ławkę Neville skupiając się na eliksirze. Na swoich plecach czułam jeszcze jedno spojrzenie. Spojrzałam przez lewe ramie spoglądając na Malfoya. Oczywiście wszyscy uważali, że dobrze uczy się z eliksirów tylko, dlatego że jest pupilkiem Snape. To nie prawda. Był po prostu dobry z tego przedmiotu. Gdy kartka ponownie upadła na moje biurko rozwinęłam spoglądając na tekst zawarty na niej.

Wiesz to nie moja sprawa, ale mogę zadać ci pytanie, które męczy mnie od dłuższego czasu?

Spojrzałam się na chłopaka, który przyglądał mi się uważnie. Po czym zamieszał w kociołku patrząc na jaskrawie fioletową barwę. Spojrzałam się z przerażeniem nie wiedząc jak w ogóle tego dokonał.

Tak.

Odpisałam mu krótko oddając kartkę. Snape usiadł za biurkiem głównie czepiając się Harry'ego jak i Rona za ich eliksiry. Twarz Rona stała się purpurowa a ja mogłam jedynie zgadywać zamiary rudzielca, który ewidentnie planował niecny plan na mistrza Eliksirów. Podniosłam kartkę odwijając ją zaciekawiona owego pytania.

Zdaje sobie sprawę z tego, że będziesz na mnie wściekła, czy nawet nie będziesz chciała ze mną rozmawiać. Jestem na to przygotowany. W prawdę mówiąc nie sądziłem, że w ogóle ktoś by chciał się przyjaźnić z kimś takim jak ja. Zauważyłem to już wcześniej, lecz obawiałem się zapytać. Podczas ceremonii przedziału dostrzegłem, że unikasz tematu swojego ojca, a dziś podczas rozmowy z Malfoyem powiedziałaś, że go nienawidzisz, więc chciałem się zapytać.
Jakim potworem musi być twój ojciec skoro tak mocno go nienawidzisz? Kim on był?

Przełknęłam głośniej ślinę a skrawek papieru zaczął drżeć w moich rękach. Zamknęłam oczy. Po kilku minutowej przerwie spojrzałam się na chłopaka widząc jak się wzdrygnął. Pośpiesznie starłam łzę z policzków i wzięłam w dłoń pióro nabierając powietrza w płuca. Zapisałam jedno słowo odrzucając papierek do przyjaciela.
Spoglądałam na Neville ze strachem wymalowanym na twarzy. Serce coraz szybciej zaczęło pompować krew. Delikatnie poluźniłam krawat czując ciężki uścisk. W dłoń złapałam naszyjnik z małym flakonikiem. Każdy ruch Neva był przeze mnie starannie obserwowany. Pulchny chłopiec, który właśnie chciał dodać poćwiartowaną jaszczurkę odwinął kartkę czytając ją. Jego twarz stała się blada jak ściana. Zawartość dłoni chłopaka z głośnym plasknięciem wpadła do kociołka sprawiając wydobycie się ciemnego dymu. Neville delikatnie spojrzał w moim kierunku z niedowierzaniem, strachem, bólem. Ciało chłopaka nagle wbiło się w ścianę za jego plecami taranując ławkę Lawender i Dana, na co refleks chłopaka był godny podziwów gdyż odskoczył na jednego ze ślizgonów spoglądając na wbitego w ścianę Nevilla.
W klasie zapadła głucha cisza. Nikt nie odzywał się starając się właśnie zrozumieć co miało miejsce. Pierwszy, który niemal, że od razu zareagował był Snape, który dosłownie przeleciał przez biurko i część Sali podbiegając do nieprzytomnego chłopaka spoglądając na zakrwawioną twarz Neville. Oddech chłopaka był ciężki. Widać było, że cierpi.
- McGarden posprzątaj ten bałagan. Koniec zajęć na dziś. Wasza praca domowa to napisać wypracowanie na dwie rolki pergaminu na temat eliksirów leczniczych. – Powiedział Snape biorąc Neville na ręce i znikając za drzwiami.
Dom węża zareagował śmiechem. To było do przewidzenia. Jedyną osobą z tego domu, która się nie śmiała. To chłopak siedzący w rogu. Dracko spojrzał na unoszącą sie w powietrzu kartkę, która powoli opadła na fioletowy wywar. Chłopak przeniósł spojrzenie na mnie. odwróciłam wzrok zerkając na kartkę.
Mogłam jedynie odczytując trzy pierwsze litery.


Vol...

Po czym całą kartkę sprawiły płomienie. Wyciągnęłam drżącą ręką różdżkę i użyłam zaklęcia czyszczącego pozbywając się tym samym wywaru jak i potłuczonego szkła.
Wszyscy zdążyli już opuścić klasę natomiast ja usiadłam w jej szarym końce łapiąc się za kolana chowając twarz. Po moich policzkach ciekły łzy.
Do dormitorium wróciłam dopiero w czasie kolacji. Chodź na niej nie byłam. Weszłam bez życia do pokoju wspólnego. Ciesząc się samotnością. Weszłam po schodach kierując się do mojego pokoju kładąc się na łóżku spoglądając w sufit.
Po mojej twarzy spływały łzy.

To tylko  i wyłącznie moja wina. Nie powinnam była mu odpowiadać na to pytanie. Jestem głupia łudząc się, że po tym wszystkim wciąż będzie chciał być moim przyjaciele. Głupia. Inteligencją nie zabłysłam. Co mi strzeliło do głowy by to pisać?

Zasłoniła twarz zamykając oczy. Starałam się wyrzucić to wydarzenie z głowy. Drżącymi rękom odkręciłam flakonik, który miałam od pani Pomfrey i kapnęłam przy kropelki na język.
Zasypiając przed oczami wciąż miałam obraz rannego, nieprzytomnego przyjaciela. Oraz odpowiedz na jego pytanie. Małą karteczkę z napisem Voldemort, która znika w ogniu.
- Przepraszam Nev…. Wybacz mi- Wyszeptałam nim całkowicie zasnęłam zwinięta w kulkę. Kurczowo trzymałam medalik.  



     Witam was wszystkich serdecznie. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał.
     Gdy pisałam go najbardziej szkoda mi się zrobiło Neville. Jak ja mogłam? No cóż musiałam.
     Przepraszam, że kazałam wam tak długo czekać.
    Pracuje też nad nowym opowiadaniem tym razem o Huncwotach.
   Dodałam też pod stronę „Prorok Codzienny” gdzie wszyscy chętni, którzy chcą otrzymać informację na temat nowy rozdziałów mogą zostawić namiary.






5 komentarzy:

  1. Super. Świetne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje. Wiele dla mnie znaczy że się komuś spodobało moje opowiadanie

      Usuń
  2. Zaciekawiła mnie ta notka, chyba zacznę czytać Twoje opowiadanie od początku. :)
    Tymczasem zapraszam do nas, na historię Zakonu Feniksa okiem bohaterów starszego pokolenia.

    http://qwertzxcvb.blog.pl/9-dorcas-moja-kolej/
    Pozdrawiam i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to słyszeć, że kogoś zaciekawił mój blog. Dziękuje. Z miłą przyjemnością zajrzę i przeczytam

      Usuń
  3. Kolejne świetny rozdział. Na prawdę cieszę się, że udało mi się trafić na ten blog i tu pozostać.
    Niecierpliwie czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń