poniedziałek, 29 maja 2017

Miniaturka 01: „Ptasia klatka cz.1'' :Miniaturka 01


~Lato 1978 Londyn~

            Czas jest ciekawym jak i zaskakującym zjawiskiem. Chodź płynie tak samo, każdy z osobna odczuwa go w inny sposób. Raz płynie zaskakująco wolno, a raz goni jakby miał się zaraz skończyć. Zamknęłam oczy rozkoszując się przyjemnym wietrzykiem, który sprawiał, że brązowe włosy delikatnie z nim  tańczyły. Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy doszedł do mnie przyjemny dźwięk skrzypiec. Spojrzałam na czarnowłosą dziewczynę, która właśnie z zamkniętymi oczami delikatnie, a zarazem stanowczo poruszała smyczkiem. Jej twarz wydawała się spokojna. Melodia, jaką grała była ukojeniem dla mojego niespokojnego serca. Delikatnie przejechałam dłonią po chropowatej, drewnianej części mostku, na którym aktualnie stałam. Co jakiś czas spoglądałam na ludzi siedzących na miękkiej trawce w cieniach wielkich, czasem nawet starych drzew uciekając przed promieniami słońca. Na większości z nich znajdował się uśmiech.
 Naprzeciwko fontanny siedziała dziewczyna w kwiecistej sukience i słomianym kapeluszu zasłaniającym jej twarz. Mogłam dostrzec jedynie jej brodę jak i kawałek ust. Nerwowo uderzała dłonią o marmurową ściankę fontanny. Krople wody odbijały słońce sprawiając tym samym, że zaczęły mienić się jak drobne diamenciki nad głową nieznajomej.  W pewnej chwili uniosła wzrok słysząc coś raczej kogoś.  W jej kierunku szedł  mężczyzna skromnie, ale elegancko ubrany. Nerwowo zaczesał włosy nabierając powietrza w płuca, jakby miał problemy z oddychaniem. Z daleka mogłam dostrzec, jak co jakiś czas łapie się za kieszeń spodni zerkając na nią ukradkiem. Gdy w końcu podszedł do dziewczyny wręczył jej bukiet. Kwiaty były ze sobą doskonale skomponowane. Po wzięciu głębokiego wdechu włożył drżącą rękę do kieszeni.
Czułam przyjemne ukucie w sercu z niecierpliwością wyczekując dalszego rozwoju wydarzeń.  Przez chwilę zapomniałam jak się to jest oddychać. Na widok przerażonego mężczyzny na mojej twarzy zagościł uśmiech. Dasz radę. Trzymałam kciuki za nieznajomego, który zrobił kolejny krok. Wyciągną  coś z kieszeni. Uklęknął przed dziewczyną na jedno kolano. Wspaniale! Poruszając ustami co jakiś czas, ciężej przełykał ślinę. Zaczęłam żałować, że nie podeszłam bliżej. Chciałam słyszeć jak to robił. Dziewczyna ze łzami w oczach kiwnęła twierdząco głową. Nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Po chwili namiętnie go pocałowała. Sprawiając, że owy nieznajomy otworzył szerzej oczy. Po chwili jednak uśmiechnął się obejmując ją. Dostrzegłam jak wyciągnęła rękę, aby mógł wsunąć na jej palec pierścionek. Po czym trzymając się za dłonie znikli mi z oczu. Wypuściłam z ulgą powietrze wciąż patrząc się w miejsce gdzie tak niedawno rozegrała się owa sytuacja.
Podniosłam rękę spoglądając na wskazówki, które dziś w denerwujący sposób nie chciały się poruszać. Popukałam w niego koniuszkiem palców z nadzieją, że uda mi się tym go przyśpieszyć.  Nerwowo uderzając nogą w drewniany pomost odwracając się plecami do fontanny.  Złapałam się za nasadę nosa podnosząc wzrok. W oddali mogłam dostrzec krwisto czerwone włosy delikatnie podskakujące w powietrzu. Właścicielka biegła starając się bez przeszkód dostać się do wyznaczonego celu. Na mojej twarzy zagościł ponownie uśmiech, gdy dostrzegłam jej jasną przyozdobioną delikatnie brązowymi kropkami twarzy. Gdy zatrzymała się kilka metrów przede mną wyciągając rękę przede mną pokazując „Stop”. Widziałam jak z trudem łapała powietrze pochylając się ku przodowi,
 aby podeprzeć się o barierkę mostku. Złapała kilka razy szybki oddech po czym przeniosła wzrok
 na mnie. Jej zgniło zielone oczy delikatnie zaiskrzyły.
- Długo ci to zajęło. – Odezwałam się do niej widząc jak nie udolnie starała z siebie wydobyć jakikolwiek inny dźwięk  i nie tylko dziwne charczenie. – Witaj Lily.- Powiedziałam dając biedaczce trochę od sapnąć. Poprowadziłam ją jednak do jednej z pobliskich ławek i posadziłam.
- Przepraszam…- po dłuższej chwili w końcu udało jej się wykrztusić jedno słowo. Cicho
się zaśmiałam. Siadając koło niej. Przeniosłam swój wzrok podziwiając  nieskazitelnie czyste niebo.  – Wybrałaś już nowe miejsce zamieszkania?- Zapytała odwracając głowę w moją stronę. W przełyku poczułam nieprzyjemną gulę spoglądając na swoją towarzyszkę. Była to Lily Evans. Na pierwszy rzut oka wydawała się normalną siedemnasto letnią rudą dziewczyną. Nic nie wskazywało na to by było inaczej, lecz obie miałyśmy drobną tajemnicę. Byłyśmy pełnoprawnymi czarownicami. Poznałam Lily na pierwszym roku. Wystarczyła jedna chwila, niespodziewany moment byśmy stały się najlepszymi przyjaciółkami.  Było w niej coś tajemniczego. Nie umiałam tego wyjaśnić. Chodź tak się różniłyśmy miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. Lily badała mnie swoim spojrzeniem
- Jeszcze nie.- Przyznałam  w końcu nie patrząc na nią. – Mieszkam aktualnie w Dziurawym Kotle. – Dodałam. Jej spojrzenie uległo zmianie. Mogłam dostrzec delikatny wyrzut, niepokój czy lęk. Tego się właśnie obawiałam. Odwróciłam spojrzenie w bok delikatnie rysując nogą kółeczka.
- Elisa. Dobrze wiesz…- Przerwałam jej  zasłaniając dłonią usta. Miała delikatną w dotyku skórę. Chodź przez te piegi mogła się wydawać chropowata.
- Nie martw się o to. Dam radę. Jak zawsze. – Usiłowałam zachować spokój. Z resztą jak to ja. Nie chciałam jej w to mieszać. Wiedziałam dokładnie co chciała powiedzieć, lecz moja rodzina zacznie mnie szukać,  jak już tego nie zrobiła. Nie zamierzałam narażać jej na tak wielkie niebezpieczeństwo. Nie po tym wszystkim co dla mnie zrobiła.  – W tych czasach nikt nie jest bezpieczny. – dodałam. Najwyraźniej zrozumiała odwróciła nie zadowolona tym faktem spojrzenie. Przeniosłam wzrok na radosnych spacerowiczów, którym nawet przez chwile nie przeszła myśl. Jakie niebezpieczeństwo na nich czyha. Czasem niewiedza może okazać się darem, jaki nie każdy może otrzymać.
- Wiem o tym, ale…- Lily spojrzała na swoje kolana przygryzając delikatnie wargę. Zatrzymałam wzrok na przyjaciółce delikatnie przekrzywiając głowę na bok. Doskonale wiedziałam co właśnie czuła.  
- Nie tylko ja.- Dodałam patrząc na nią. Złapałam za jej podbródek podnosząc tak, aby spojrzała mi prosto w oczy. -  Z powodu tego kim jest dziewięćdziesiąt dziewięć procent mojej rodziny.- Zaśmiałam się widząc jak nabiera powietrza w policzki. Tylko w ten sposób mogłam sprawić by się uspokoiła. Jej zamartwianie nic nie zmieni. – Lily?- Zerknęłam  na nią. Moje dłonie zacisnęły się na ławce.  
- Tak?- Usłyszałam jej spokojny głos. Patrzała właśnie w moim kierunku, a na jej twarzy zagościł przyjazny uśmiech.  Moje ciało ogarnęło przyjemne ciepło.  Mogłam tylko odwzajemniłam uśmiech dziewczyny.
- Zamierzasz wstąpić do Zakonu Feniksa?- Spojrzałam w jej oczy widząc jak odwraca wzrok. Obejmując się ramionami. Unikała kontaktu wzrokowego.  Dlaczego? Nie odrywałam od niej oczu.- Lily? – Dodałam w końcu chcąc dowiedzieć się, co się z nią dzieje. Mogła mi powiedzieć o wszystkim.
- Przepraszam. – Powiedziała spoglądając w moim kierunku uśmiechając się delikatnie. Mimo uśmiechu jej twarz wydawała się pozbawiona światła. –Wiesz. Rozważam to.- Przyznała. Zmrużyłam delikatnie oczy, wypuściłam powietrze, obserwując uważnie przyjaciółkę. Jej niepewny ton wcale mnie nie uspokoił, a wręcz przeciwnie. -  Mam dość ukrywania się przed nimi. Dobrze wiemy, że nie miałabym żadnych szans gdyby mnie złapali. Jestem czarownicą z rodziny mugoli. Szlamą. – Mówiła to bez żadnych emocji. Skrzywiłam się czując nieprzyjemne ukucie w klatce piersiowej. Szlama. Jedno słowo, a potrafiło wywołać palące uczucie pulsującej coraz szybciej krwi. Zacisnęłam dłonie w pięści. Mocniej zacisnęłam szczeknę przekręcając delikatnie głowę w bok. Przez co można było usłyszeć nie przyjemne strzyknięcie.  Jedno z niewielu słów tabu w moim otoczeniu. Lily była dla mnie jak siostra, z którą mogłam porozmawiać na wszystkie tematy. Dostać solidnego kopniaka, gdy traciłam nadzieję. Oraz wsparcie, jakie nie każdy był wstanie dać, gdy nadeszła taka potrzeba.  Każdy, kto śmiał użyć tego słowa względem niej musiał liczyć się z konsekwencjami jakie za tym szły. Spotkaniem pierwszego stopnia z rozwścieczonym smokiem. Spojrzeniem gorszym nawet od bazyliszka.  Słowo Szlama znaczyło, bowiem brudną krew. Było używane w kierunku czarodziei jak i czarownic urodzonych w niemagicznych rodzinach. Rodzinach mugolskich. Na nieszczęście rodzina Lily właśnie do takich należała.
- Nie mów tak!-  Warknęłam na wystraszoną dziewczynę. – Dobrze wiesz jak nienawidzę tego słowa. Proszę cię więcej nie określaj się nim. – Wyszeptałam łamiącym się głosem. Dziewczyna podniosła głowę zerkając na mnie. Jej oczy przepełnione były lękiem, a w kącikach gromadziło się łzy. Nie podobało mi się to.  – Jesteś wspaniałą czarownicą. To kim jest twoja rodzina wcale nie sprawia, że powinnaś czuć się gorsza.- Mówiłam to nie opuszczając z niej wzroku. Przy każdym słowie uderzałam w jej klatkę palcem wskazującym.  Byłam tego pewna. Była moją najlepszą przyjaciółką i najwspanialszą osobą, jaką było mi dane poznać.
             Zważając na to kim była moja rodzina.  Moja przyjaźni z Lily należała do największych hańb, jakie mogłam przynieść rodzicom. Od wielu lat członkowie mojej rodziny służyli najgorszej osobie jaka chodziła po tym świecie. Mężczyźnie pozbawionym jakichkolwiek skrupułów, emocji czy nawet sumienia. Na moje nieszczęście, zadecydowali za mnie. Chcą zmusić mnie do tego bym sama mu służyła. Myśl o tym, sprawiała nieprzyjemny ucisk w żołądku, a cała zawartość niebezpiecznie się podnosiła. Voldemort od lat zagrażał nie tylko mugolom, lecz i czarodziejom. Każdy, kto miał inne zdanie źle kończył. Zakon Feniksa powstał, aby walczyć z nim i jego ludźmi. Moje dołączenie oznaczałoby definitywnie walkę z rodziną. Silne ukucie w sercu sprawiło że, zamknęłam na chwilę oczy. Zdając sobie sprawę, że może być to niewykonalne. Mój ojciec nie należał do wyrozumiałych. Nigdy nie dopuści do tego.  Czując ciepły dotyk na swoim policzku. Spojrzałam  na przyjaciółkę.
            - Przepraszam – Odezwała się już znacznie spokojniej. Kucnęła przede mnie spoglądając w moje oczy.- Zapomniałam, jakie masz stosunki z rodziną. – Mówiła to spokojnie delikatnie obejmując. Mogłam poczuć jak wtula  policzek w moje włosy.
            - Dobrze wiesz jak bardzo chcę się uwolnić od tego wszystkiego. Od tamtego miejsca.- Mówiłam łapiąc się za drżącą rękę. Starając  uspokoić oddech. Nie mówiłam jej jednak o moich przeczuciach związanych z rodziną.
            Ja Elisa McGarden, której rodzina należała właśnie do grona popleczników Voldemorta postanowiłam wyrwać się z ich jarzma. Zaprzyjaźniłam się z dziewczyną z mugolskiej rodziny, przez co mój ojciec dostał białej gorączki każąc mojemu starszemu bratu mieć mnie na oku. Nie umieli słuchać tego, co  ja chciałam robić. Moje poglądy różniły się całkowicie od nich. Temat mugoli, czystości krwi, zachowani danych osób. Wszystko to sprawiało, że moi rodzice postanowili mnie „naprostować”, lecz nie dali rady. Jak skończyłam jedenaście lat otrzymałam jeden z największych darów o jaki mogłam wymarzyć. List z Hogwartu okazał się być wybawieniem. Zawsze pragnęłam trafić do domu Lwa, nie zależnie od woli rodziców. Do dziś w mojej pamięci zostały wyryte wspomnienia. Krzyków gdy wróciłam na święta. Rozrywającego bólu na plecach, jaki miałam przyjemność doznać za karę trafienia do nie odpowiedniego domu. Nie zależnie czy decyzja należała do mnie czy do Tiary Przedziału. Kraty w oknach uniemożliwiając mi tym samym ucieczkę.  
            - Wiem o tym. – Przyznała Lily delikatnie gładząc moje ramiona abym doszła do siebie. – Już spokojnie. Wiem, co ci poprawi nastrój. Lody!- Zawołała dziewczyna łapiąc mnie za dłoń i ciągnąc za sobą. Wstałam nie chętnie wlekąc się za radosną dziewczyną. Wlepiłam wzrok w jej plecy. Przecież tak niedawno była przygnębiona. Jak ona to robi? Delikatnie złapałam jej dłoń i podbiegłam idąc tym razem na równi z nią.
            - Chcę potrójną porcję. Wiśniowo- śmietankową. – Powiedziałam do dziewczyny widząc jej zdziwienie, po czym obie wybuchłyśmy śmiechem delikatnie kładąc sobie ręce na ramionach. Jak na razie pozwoliłyśmy by niedokończone sprawy zeszły na drugi plan. Starałyśmy się teraz chodź odrobinę zapomnieć o dylematach, które nie dawały nam spokoju.


*~*~
            Delikatnie trzymałam kawałek pergaminu z wyznaczonym miejscem kolejnego spotkania, okazało się to być na odludziu. Pojawiłam się przed czasem. W przełyku czułam nieprzyjemną gulę uniemożliwiającą przełknięcie śliny. W klatce nie przyjemny ucisk. Szłam w kierunku wzgórza na którym stał drewniany domek.  Wyglądał na opuszczony od bardzo dawna. Im bardziej się zbliżałam tym więcej mogłam dostrzec szczegółów. Dach tak samo jak i cały budynek był drewniany można było jednak dostrzec w nim dużą dziurę, która wpuszczała do środka dużo światła.  Nie licząc dziury można było też dostrzec zielony mech na znacznie większej części dachu jak i ścian. Bluszcz obrósł rynnę oplatając gdzieniegdzie dom wdzierając się przez rozwalone drzwi jak i powybijanie szyby do środka. Przez drzwi można było dostrzec wyłaniające się z podłogi korzenia pobliskich drzew. Na jednym z nich znajdowała się stara bujawka. Szłam po czymś, co kiedyś było ścieżką z kamienia teraz nie można było tego sklasyfikować do drogi. Podeszłam do domu wyciągając rękę by dotknąć drewna. Chropowate, nieprzyjemne w dotyku z licznymi wgłębieniami. Plecami oparłam się o nią. Czując przyjemny  słodki zapach pobliskich kwiatów. Można było usłyszeć ćwikanie ptaków. Ręce założyłam na piersiach. Rozmyślałam o wielu sprawach. Zaczynając od miejsca zamieszkania, a kończąc na Zakonie.
            Wypuściłam ciężko nagromadzone w płucach powietrze. Otwierając oczy. Wiatr nagle nabrał na sile nie przyjemnie ciąć przy tym moją twarz.  Sprawiając w ruch drzwi wiszące na jednym bolcu. Z oddali zaczęły dochodzić ciche huki. 
Po chwili przy owym domku zaczęły pojawiać się znikąd postacie w pelerynach. Moje spojrzenie utkwiło w młodym mężczyźnie, który ewidentnie zmarszczył brwi zaciskając szczękę na mój widok. Odgarnął kruczoczarne włosy, które sterczały mu w nie ładzie, po czym z każdym krokiem zaczął się do mnie przybliżając. Jego twarz wykrzywiło obrzydzenie, niesmak czy wstręt do mojej postaci. Też cię lubię Black.   Jego ręka znikła w środku peleryny w poszukiwaniu różdżki. Podniosłam ręce do góry w geście pojednawczym. Nie przybyłam tu wszczynać jakich kolwiek bujek.
                - Co ty tu robisz?- Odezwał się głosem, który nie jednego by zniechęcił do nawiązania z nim rozmowy.
            - Nie widać? – Zapytałam patrząc na chłopaka.- Podpieram ściany tej rudery tak aby się nie zawaliła na ciebie Black.- Mówiąc to obserwując jego zachowanie. Teraz dzieliły nas jedynie kilka centymetrów. Nie odwróciłam wzroku.
            Syriusz Black pochodził z rodziny o takiej samej historii co moja. Zwolenników Voldemorta. Tylko jemu udało się trafić do innego domu niż dom węża. Mimo to od pierwszego dnia szkoły nie darzył mnie miłymi uczuciami. Uważał mnie za zepsutą. Chodź to nie ja pakowałam się w tarapaty, nie przestrzegając regulaminu, znęcając się przy tym nad słabszymi.
            - Nie powinno cię tu być.- Jego spojrzenie nic a nic nie uległo zmianie. Pomimo tego całego czasu. Zamknęłam oczy zaciskając dłonie w pięści. Nie pozwolę nikomu, tym bardziej jemu mówić mi, co mi wolno, a czego nie.  Podeszłam bliżej nie spuszczając z niego wzroku. Zgromadzeni ludzie spoglądali to na mnie to na Syriusza ze zdziwieniem czy zmieszaniem. Nie wiedząc, co powinni zrobić. W końcu, każdy postanowił się nie mieszać.
            - Niby dlaczego? – O dziwo brzmiałam zaskakująco spokojnie zważając na to, że w środku mną szarpało. Silna chęć wybuchu, pokazania, że się mylił narastała we mnie..  Lily gdzie jesteś?  - Mam takie samo prawo co ty. Nie możesz mi tego zabronić. – Mówiłam to z uśmiechem na twarzy czując przyjemne uczucie widząc na jego twarzy nie zadowolenie.
            - Ruda też tu będzie?- Odezwał się chłopak  stojący za plecami Syriusza. Jego ciemne oczy delikatnie zabłysły,  środkowym palcem poprawił opadające na kraniec nosa okrągłe okulary. James Potter był jednym z najlepszych przyjaciół Syriusza. Oni i dwóch innych tworzyli Huncwotów. Szkolnych klaunów jak to mówiła Lily.
            - Z tego co wiem to tak.- Odpowiedziałam na jego pytanie. Mam bynajmniej taką nadzieję. Na twarzy chłopaka zagościł delikatny uśmiech. Był zakochany w Lily od pierwszej klasy zresztą ze wzajemnością. Lily odwzajemniała uczucie chłopaka od szóstego roku. Mimo to nie chciała umawiać się osobą takiego pokroju.
            - Kiedy ona przejrzy na oczu.- Prychnął Syriusz mierząc mnie spojrzeniem.
            - Daj mi w końcu święty spokój. – Warknęłam przyglądając mu się. Poczułam falę gorąca, na co napięłam mięśnie.  – Czepiłeś się mnie od pierwszej klasy. Tak jakbyś mnie znał. – Mówiłam to nie patrząc na nikogo. Czułam na sobie spojrzenia paru osób. – Sam masz taką rodzinę, a uważasz się za nie wiadomo co. Prawda jest taka, że jesteś do nich bardziej podobny niż ci się wydawało.- Poczułam silny uścisk na swoich policzkach. Podniosłam wzrok patrząc na wściekły wyraz twarzy chłopaka.
            - Syriusz!- Tym razem odezwał się chłopak opierając się o drzewo. Jego włosy delikatnie przysłaniały twarz, a po stanie ciuchów można było przyznać, że wiele przeżył. – Remus Lupin jedyny normalny jeszcze z ich całej paczki. 
            - Nie waż się mnie do nich porównywać.- Wycedził puszczając moje policzki.
            - Może nie mam racji?- Zaczęłam zakładając ręce na piersiach – Miałeś radochę znęcając się nad słabszymi.
            - Nie wliczaj w to Smarkerusa.
            - Niby czym on się różni od ciebie czy innych. Co? Chodź był waszą główną atrakcją nie liczyłam jego. Mówiłam ogólnie. -  Poczułam po chwili delikatny uścisk na ramieniu. Już miałam strącić dłoń owej osoby, lecz widząc za moimi plecami Lily uśmiechnęłam się szeroko. Nareszcie! Jej widok sprawił, że policzki Jamesa przybrały delikatnie szkarłatny kolor.
            - Przesadzasz Syriusz. – Powiedział Lupin wkładając dłonie do połatanych spodni spoglądając na nas wciąż podpierając drzewo. Za nim chowała się jeszcze jedna postać. Wydawał się być przerażony. Wypuściłam powietrze. Kręcąc przecząco głową na widok Petera.
            - Jesteś kobietą.- Odezwał się nagle Syriusz. Zatrzymałam się odwracając się do niego przodem, na co Lily złapała mnie za ramiona starając się odciągnąć od całej tej sytuacji.
            - Na brodę Merlina nie wiedziałam!- Powiedziałam wywołując wybuch śmiechu zebranych. – Dziękuje za olśnienie mnie. – Tym razem nawet Lily wydawała się, że zaraz popłacze sie ze śmiechu.
            - Jesteś głupia. Skoro sądzisz, że pozwolą ci od tak dołączyć. – Skrzywiłam się zwracając tym samym uwagę pozostałych. Trafił dosłownie w sedno. Nie musiał mi o tym przypominać.
            - Wiesz. Mało mnie to obchodzi. – Powiedziałam patrząc przez chwilę na trawę. Moja dłoń delikatnie drżała jak i kolana, które wydawały się być jak z waty. W mojej głowie pojawił się brązowowłosy chłopak z niespotykanie błękitnymi oczami. Itan. Trochę czasu mi zajęło uspokojenie myśli i ponownie spojrzenie na Huncwotów jak i zmartwioną Lily. – W porównaniu do was moje myśli są bezpieczne. – Dodałam. W Hogwarcie uczęszczałam na zajęcia oklumencji. Chodź większość uważało to za stratę czasu teraz pewne chciałoby zmienić zdanie.
            - To nie zmienia faktu.
            - Przestań!- Warknęła Lily ściskając boleśnie moje ramiona. Spojrzałam  na nią przez ramię. Widziałam jak jej szczęka delikatnie zadrżała, a po  policzku ściekło kilka łez. Po czym bez słowa odciągnęła mnie od tego towarzystwa.- Cieszy mnie to, że też zamierzasz dołączyć. Zważając na to kim są twoi rodzice to wymaga wielkiej odwagi.
            - Bądź głupoty.- burknęłam wciąż myśląc o słowach Syriusza.
            - Ruda!- Krzyknął James podbiegając do nas. Zatrzymał się przed nami. Spojrzał  na mnie wymownie otworzył szerzej oczy wywracając nimi. Wystarczyło mi to by zrozumieć, że mam się ulotnić. Oddaliłam się trochę dalej spoglądając na rozmawiającą parę. Lily przybrała bojowe nastawienie. Obronne.  Rozmawiając przez dłuższą chwilę, na co Lily odtrąciła rękę chłopaka. Zapewne po raz kolejny dając mu tym samym odpowiedź, że jego starania nic nie dają. Podeszła do mnie łapiąc mnie za ramię i prowadząc dalej. Zaśmiałam się zasłaniając usta widząc piorunujące spojrzenie przyjaciółki.
            - Przepraszam.- Wyszeptałam patrząc na nią. O wyznaczonym czasie do budynku zjawił się Dambledor- Dyrektor szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogward oraz założyciel Zakonu Feniksa. Tłumaczył nam na czym polega nasze zadanie. I każdy, kto nie jest gotów zginąć powinien zrezygnować. Przed nim leżał skrawek pergaminu jak i pióro. Każdy odważny bądź na tyle głupi podchodził podpisując się pod nazwą Zakon Feniksa. Podeszłam biorąc w dłonie pióro i delikatnie obróciłam je w palcach.
            - Jesteś pewna?- Usłyszałam przyjazny głos Dambledora. Spojrzałam  na niego. Czułam dziwny ból w okolicy serca. Zamknęłam oczy, gdy moja ręka delikatnie zastygła powietrzu. No dalej. Ponownie drgnęła składając podpis tuż pod podpisem Lily

McGarden Elisa.

            Gdy spotkanie dobiegło końca spojrzałam po raz ostatni na owy dom czując przyjemne uczucie w żołądku. Czując delikatny uścisk na swoim ramieniu. Zerknęłam na siwą brodę Dambledora. Lustrował  na mnie swym spojrzeniem  znad okularów.
            - Nie ważne co się wydarzy zawsze będę po twojej stronie. Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.- Jego słowa ukoiły ból w moim sercu. Miło jest mieć świadomość, że ktoś będzie po twojej stronie nie zależnie od tego co się wydarzy.  Kiwnęłam delikatnie głową teleportując się do Dziurawego Kotła. Gdzie w milczeniu udałam się do pokoju rzucając się na łóżko. Na szafce położyłam czysty kawałek pergaminu. Miał informować nas o planowanych spotkaniach.
            Wykonałam kolejny krok do uwolnienia się z klatki. Kolejny drobny, a zarazem taki wielki. Pierwszym było trafienie do domu Lwa. Drugim, ucieczka gdy skończyłam piąty rok w Hogwardzie. Oczywiście pomoc Lily była ogromna. Zawsze będę miała u niej dług wdzięczności. Trzecie to dołączenie do Zakonu Feniksa.  To dołączenie miało być zapieczętowaniem mojego zwycięstwa nad moją rodziną, jaki i piętna, jakie mi pozostawili. Leżałam tak przez dłuższą chwilę by w końcu zasnąć z uśmiechem na twarzy.

~*~*~

            Nie tylko nie to. Śnieżno biały kubek, który jeszcze przed chwilą znajdował się w mojej dłoni rozbił się na drobne kawałeczki uderzając z hukiem o drewnianą podłogę domu, jaki właśnie planowałam kupić. Był on piętrowy. Na górze znajdowały się dwie sypialnie plus łazienka natomiast na dole była kuchnia, jadalnia oraz dużych rozmiarów salon. Już widziałam siebie siedzącą na kanapie przy rozpalonym kominku z dobrą lekturą.  Przesłyszałam się.  Niespodziewany piekący ból ścisnął moje serce. Powietrze zatrzymało się w płucach pierwszy raz sprawiając ból podczas oddychania. Na ziemię zaczęły stopniowo uderzać krople. Lily stojąca właśnie przede mną przyglądała się mi uważnie. W dłoniach trzymała swój kubek. Delikatnie opuściłam wzrok patrząc na stłuczone szkło.  Widząc wyciągnięta rękę przyjaciółki pierwszy raz odchyliłam się unikając jej dotyku. Jej prośba zdawała się być dla mnie nie realna. Kolejny koszmar, z którego zaraz powinnam się obudzić. Boleśnie uszczypałam się w policzek pozostawiając na nim czerwony ślad. Kurwa to nie sen! Oddaliłam się od dziewczyny, która chciała do nie  podejść.
            - Nie podchodź!- Krzyknęłam zamykając oczy. Nie chciałam na nią patrzeć. Słyszeć to o co mnie prosiła.
            - Elisa.- Zasłoniłam uszy nie chcąc tego słuchać. Upadłam na kolana patrząc szeroko otwartymi oczami w ziemię. Nie podnosiłam wzroku. Moje ciało zaczęło drżeć.  Nie potrafiłam przestać. Proszę przestań. Po pewnym czasie spojrzałam  na rozmazaną postać Lily. Znajdowała się na wyciągnięcie dłoni, a zarazem nie osiągalna. 
            Dziewczyna kucnęła tuż przy mnie obejmując mocno. Usiłowałam uwolnić się z uścisku przyjaciółki. Nie potrzebowałam tego. Przygryzłam wargę. Stopniowo się poddając. Nie wiem ile czasu minęło, gdy znów usłyszałam jej głos.
            - Elisa…- Zaczęła delikatnie podnosząc moją twarz. – Przepraszam.- Odezwała się łamiącym głosem w jej oczach dostrzegłam gromadzące się łzy.
            - To…- wyjąkałam starając się uspokoić. – To, co powiedziałaś to prawda?- Zapytałam nie spuszczając z dziewczyny wzroku. Proszę zaprzecz. Głowa Lily delikatnie poruszyła się z góry w dół kilka razy. Twarz Lily bardziej zaczęła się zamazywać.
            - Nie każę ci tego robić.- Powiedziała wycierając łzy z mojego policzka na jej twarzy zagościł uśmiech. Mam inny wybór? Nie odrywałam od niej wzroku. Czułam się pozbawiona wszystkich uczuć. Przyglądałam się przyjaciółce uważnie . – Zakon potrzebuje pomocy. Sama-Wiesz-Kto dopadł ostatnio wielu naszych. – Mówiła dalej jednak tym razem nie patrzała mi w oczy. Nie miała odwagi. Każde jej słowo ryło na moim sercu nieznikające rany. Widziałam jak zaciska bezradnie pięści. Cierpi. Nie mogłam już temu zaprzeczać. Gdyby mogła sama jakoś pomóc zrobiłaby to. Jest teraz bez silna. Nie mogła nic na to poradzić. Tak samo jak ja. Chodź wciąż z tym walczyłam jakaś część mnie poddała się.
            - Syriusz nie może?- Jedyna deska ratunku, jaką aktualnie mogłam się złapać w nadziei, że utrzyma mnie na powierzchni.
            - Zbyt się naraził. – Moja deska właśnie poszła na dno. Lily jedynie potwierdziła moje przypuszczenia.  Syriusz swoim zachowaniem za bardzo im się naraził. Nie byłby w stanie pomóc. Nie to co ja. Opuściłam spojrzenie na podłogę.  – Powiedziałam Peterowi, że cię do tego nie zmuszę. – Mówiła to z rozdzielającym z bólu głosem. Przestań proszę mówić to takim głosem. To tylko wszystko utrudniało. Jak mogłam zdecydować słysząc jej ból.  – Nie podejmuj pochopnie decyzji.
            - Pochopnie?- Zapytałam patrząc na nią, wstając na równe nogi. Jaki mam wybór? Pokręciłam przecząco głową oddalając się kawałek. Objęłam się delikatnie ramieniem. – Lily wy chcecie bym…- Urwałam nie mogłam tego wykrztusić. Nie umiałam.
            - Elisa…- Zaczęła Ruda patrząc na mnie smutnym spojrzeniem opuściłam wzrok.
            - Lily przestań.- Wyszeptałam patrząc na nią z bólem.- Proszę.- Po moich policzkach znów ciekły łzy.  – Chcę to przemyśleć. Potrzebuje czasu. Chcę pobyć sama.- Mówiłam to drżącym głosem spoglądając jak dziewczyna się oddala ode mnie.  – W razie czego wyślę do ciebie Amo. – Dodałam nie patrząc na nią, gdy bez słowa zniknęła w kłębach dymu. Nabrałam boleśnie powietrza chcąc opuścić ten domu. Uciec jak najdalej mogłam. Wybiegłam z domu czując zimne krople deszczu na moim ciele. Podniosłam wzrok patrząc na czarne niebo rozdzielające żółtym światłem. Powolnym krokiem kierowałam się do miejsca gdzie znajdował się Dziurawy Kocioł. Co teraz? Myśli wywoływały nie przyjemne uczucie uścisku. Moja głowa wydawała się znacznie cięższa.  Szłam jakbym właśnie straciła część siebie. Patrzałam jedynie martwym spojrzeniem na ziemie nie zważając na to co i kiedy omijam. Nie mogłam nawet ocenić ile zajęło mi dotarcie do Dziurawego Kotła. Nie obchodziło mnie. Moje ciało przestało czuć zimno spowodowane nasilającym się wiatrem. Łzy stały się jednością z deszczem. Weszłam do pokoju kładąc się na łóżku. Patrząc się pustym spojrzeniem w sufit.

~*~*~

            Zajęło mi to trzy dni, aż w końcu odważyłam się wyjść ponownie. Pogodziłam się z tym, co powiedziała mi Lily. Nie mogłam jej winić. Była jedynie sową. Ona nigdy by  mnie o to nie poprosiła wiedząc jak trudno było mi to wszystko. Więc, gdy usłyszałam to od niej czułam potworny ból. Chodź wiedziałam, że ona musiała cierpieć bardziej. Została wybrana do najgorszej roli.
            Chodziłam po ulicy Pokątnej bez żadnego celu. Ostatnio czerpałam radość ze spacerów. Z mało istotnych rzeczy takich jak pierwszy promień światła, ćwierkanie ptaków czy jedzenie lodów. Jednak będę musiała to zrobić? Słońce przyjemnie otulało moją zmęczoną tym wszystkim twarz. Propozycja, jaką mi przedstawiono nie dawała mi żadnego wyboru. Tylko przedłużałam nie uniknione. Tylko to mi pozostało.
            Spojrzałam się na zielony budynek uśmiechając się delikatnie. Nic mi nie zaszkodzi. Weszłam do środka naciągając kaptur peleryny na głowę tak by zasłaniał mi też dużą część twarzy. Zajęłam miejsce znajdujące się  w cieniu. Gdy podeszła do mnie młoda kelnerka witając uśmiechem. W dłoni trzymała notes otwierając go na czystej stronie.
            - Dwa dyniowe ciastka oraz kremowe piwo. – Powiedziałam nie patrząc na nią. Z kieszeni wyciągnęłam kilka Srebrników. Nie wzięłam zbyt wiele z pokoju. Ale powinno wystarczyć na to. Do baru weszło czterech dobrze zbudowanych mężczyzn.
            - Tam jest wolne.- Powiedział jeden z nich. Siadając przy stole za moimi plecami.  – Nie możesz się wyrwać?- Kontynuował patrząc na jednego ze swojego towarzystwa.
            - Ile razy mam ci to powtarzać Lestrange.- Warknął delikatnie zachrypnięty chłopka. Przez moje ciało przeszedł niekontrolowany dreszcz. Po twarzy pociekło kilka kropel potu. Ukradkiem złapała się za ramie spoglądając na blat stołu. Ten głos. – Mam zadanie.- Przełknęłam ciężej ślinę starając się nie ruszać. Napinając mięśnie by w razie czego być gotowa do ucieczki. Błagam nie zauważ mnie.
            - Chcesz stracić taką zabawę? – Kontynuował Lestrange.  Delikatnie podskoczyłam słysząc jak ktoś uderzył o blat.
            - Nie denerwuj mnie bardziej niż jestem. – Wycedził przez zaciśnięte zęby chłopak z zachrypniętym głosem siedzący tuż za moimi plecami. – Sądzisz, że nie chcę iść na mecz?- Gdy kelnerka przyniosła moje zamówienie blado się uśmiechnęłam. Pijąc powoli kremowe piwo. Nie mogłam wyjść teraz. To by było podejrzane. Musisz wytrzymać. Patrzałam  przed siebie wsłuchując się w rozmowę.
            - Eh.- Jęknął Lestrange. – Malfoy ty chyba idziesz?
            - Tak. Nie mam zamiaru przegapić finałów. – Zaśmiał się. Zapragnęłam być niewidzialna. Zbyt wiele osób, których nie chciałam widzieć zgromadziło się akurat w tedy kiedy ja. Może mam namiar? Pokręciłam przecząco głową wiedząc, że to nie możliwe.
            - Możemy wiedzieć przynajmniej co to za zadanie?- Odezwał się Lestrange. Mówiąc swoje zamówienie. Gdy kelnerka się oddaliła rozmowa zaczęła się od nowa – A więc?
            - Pamiętasz moją małą siostrzyczkę?- Odezwał się chłopak za moim plecami. Serce zatrzymało mi się gwałtownie.  Zastygłam w przerażeniu.
            - Waleczną Lwicę? Ta.
            - Ojciec kazał mi ją sprowadzić do domu. – Odezwał się, a w jego głosie można było usłyszeć satysfakcję. Natomiast ja czułam kostki lodu w żołądku. Itan! Zerkałam ukradkiem za siebie. – Nawet przy użyciu siły.
             Mimo, że siedziałam moje nogi stały się jak z waty. Wypiłam pośpieszne piwo jak i zjadłam powoli opuszczając lokal. Zerkając na chłopaka siedzącego tuż za mną. Pierwsze co się  rzucało to jego błękitne oczy. Jego ciuchy były z pierwszej ręki. Poważny wyraz twarzy i brązowe sterczące delikatnie włosy, które delikatnie przeczesał. Wyszłam ostatkiem sił powstrzymując się od wybiegnięcia z pomieszczenia. Oparłam się o ścianę zasłaniając usta i kucałam na ziemię.  Już po mnie Lily. Nie byłam wstanie się podnieść. Drżałam na całym ciele. Starając się złapać . On idzie po mnie. Wiedziałam, co to oznaczało. Złapałam się za głowę.
            Wstałam i przeniosłam się do pokoju w Dziurawym Kotle. Jeśli mnie teraz znajdzie będzie źle. Nasz plan nie wypali. Wyjęłam dwa kawałki pergaminu nie miałam czasu do stracenia. Musiałam działać szybko. Drżącą ręką napisałam jedną z wiadomości skierowanych do Lily.

Będę czekać tam gdzie zawsze o piętnastej. Musimy się spotkać. Podjęłam już decyzje.
Elisa.

            Wyciągnęłam rękę, na której usiadła brązowa sowa wyciągając nóżkę. Przywiązałam do niej list i otworzyłam okno
            - Do Lily. Szybko.- Powiedziałam patrząc jak ptak się oddala. Spojrzałam na jeszcze jeden pergamin. Usiadłam nabierając powietrza przy biurku biorąc w drżącą dłoń pióro zastanawiając się jak to napisać. Co miałam napisać? Nie tego chciałam.

Tato?
            Nie wiem, od czego mogłabym zacząć ten list. Może zacznę od słowa, które powinnam była już dawno powiedzieć. Przepraszam… Zdaję sobie sprawę, że moja ucieczka sprawiła ból tobie i mamie…

            Pisałam nie zwracając uwagi na kapiące łzy sprawiające, że niektóre litery stawały się rozmazane. Jednak nie mogłam ich powstrzymać. Ból w sercu stawał się coraz silniejszy. Gdy skończyłam zakleiłam kopertę

McGarden Felix
Black Rosa

            Położyłam się starając zasnąć obawiając się jutrzejszego dnia. Starałam przekonać sam siebie, że zdążę. Proszę Itan nie przychodź jutro.  Oplotłam dłonie wokół nóg zasypiając.
            Nie byłam wstanie stwierdzić ile spałam. Obudził mnie dźwięk drapania w szybę. Otworzyłam zmęczona oko patrząc na Amo. Usiadłam wpuszczając do środka. Biorąc kopertę.  To pismo. Otworzyłam ją czytając list od Lily. Zgodziła się spotkać. Zostało jeszcze jedno. Pogłaskałam ptaka po dziobie i przywiązałam do jej łapy kolejny list.
            - Leć Amo do domu.- Powiedziałam wycierając łzę. Nie mogłam już płakać. Kości zostały rzucone. Nie mogę się wycofać. Ubrałam się w luźne ciuchy. Wychodząc z pokoju. Gdy dostałam się w końcu na przepełnią ludźmi ulicę przeniosłam się do parku.
            Wyglądał tak samo jak zawsze, lecz teraz czułam ból. Dziwne ukucie, gdy przechadzałam się ścieżkami, które niegdyś dawały mi radość teraz miałam wrażenie jak odbierają mi tlen. Zatrzymałam się dopiero na mostku patrząc w wodę. Zamknęłam tak samo intensywnie błękitne oczy jak Itana.
            - Hej. – Zaczęła nie pewnie. Nie wiedziała czego się po mnie spodziewać. Spojrzałam na Lily przez ramię.
            - Hej.- Powiedziałam czując ból żołądka. Patrzałam się na dziewczynę. Powiedz!  Moja ręka delikatnie zadrżała. Lily natomiast wyczekiwała w spokoju tego co powiem. Powiedz jej, że się zgadzasz!
            -Elisa?- Podeszłą nie pewnie widząc jak nogi delikatnie ugięły się pod moim ciężarem. Byłam roztrzęsiona.  Zamknęłam oczy starając się uspokoić.
            - To nic. Zrobię to.- Powiedziałam patrząc w oczy dziewczyny. Widać było w nich zdziwienie. Wiedziałam, że tak zareaguje. Sama bym tak zareagowała. Ironia Losu. Nie miałam już wyboru. Zresztą nigdy go nie miałam.
            - Cała ty.- Usłyszałam głos przyjaciółki podniosłam wzrok z ziemi przekręcając delikatnie głową. – Jesteś dobrą osobą. Wybacz mi. Gdyby było inne wyjście nigdy bym nie poprosiła cię o to byś to zrobiła. – Mówiła delikatnie gładząc moje ramiona chcąc dodać otuchy.
            - Po przemyśleniu.- Zaczęłam patrząc na nią. – Doszłam do wniosku, że jest wiele zalet tego planu.
            - Nawet jeśli to oznacza przekreślenie wszystkich tych lat. Tego, co udało się ci dokonać by uwolnić się od tego piętna. Elisa przemyślałaś to. Jeśli zrobisz krok teraz nie będziesz mogła już się wycofać.- Spojrzałam w kierunku przyjaciółki. Już nie mogę. Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Chciałam by przestała się martwić.
            - Zdaję sobie z tego sprawę Lily. Nie mogę się wycofać.- Mówiłam starając się brzmieć pewnie.- Wrócę do domu.- Przygryzłam wargę przyglądając się smutnej przyjaciółce. – I postaram się zostać jedną z nich. Śmierciożercą. – Mówiłam to delikatnie trzymając dziewczynę za ramiona. – Posłuchaj mnie Lily. Ty musisz wynaleźć sposób, dzięki któremu będę mogła przekazywać ci niezbędne informacje. Dobrze. Nikomu tak nie ufam jak tobie. – Powiedziałam widząc jak kiwała głową, że się zgadza.
            - Przepraszam…- Zapłakała Lily zasłaniając twarz. – Musiałam odebrać ci twoje marzenia.

            - Lily tylko dzięki tobie było mi dane przeżyć siedem lat spełniając je. Nie odebrałaś ich. One już się spełniły. Wiedziałam, że tak się stanie. – Mówiłam spokojnie obejmując delikatnie przyjaciółkę. Chodź odrobinę chciałam dodać jej otuchy, której sama teraz potrzebowałam. 

~ I jak podobała się wam pierwsza część? Mam nadzieję, że wyszło mi całkiem dobrze. Poprawiałam dobre kilka razy, aż odważyłam się ją dodać. Opowiadanie o Huncwotach idzie. ~

niedziela, 14 maja 2017

09: "Dylemat, kiedy mamy komuś wiele do powiedzenia, ale lepszym rozwiązaniem jest milczenie." :09

- Nao słuchasz ty mnie?- Zapytała zdenerwowanym tonem Hermiona. Oderwałam wzrok z kominka, spoglądając na zmartwionych przyjaciół. Naprawdę starałam się być obecna nie tylko swoim ciałem, lecz i umysłem podczas naszych rozmów. Tylko że to było niemożliwe. Nie potrafiłam się skupić.
- Coś się stało?- Usłyszałam głos Neva spoglądającego w moim kierunku. W jego spojrzeniu widziałam zmartwienie, smutek czy też ból. Jeden z policzków chłopaka był zaczerwieniony. Znów wdał się w bójkę. Raczej pozwolił z siebie zrobić worek treningowy.

Będę musiała o tym poważnie z nim porozmawiać.

Pomyślałam. Zasłoniłam delikatnie twarz pochylając. Przesiedziałam w milczeniu dobrych kilka chwil. Zdążyło dosiąść się więcej osób.
- Widzicie nauka szkodzi. I macie tu żywy dowód. Za wiele przesiadujesz przed tymi książkami. To szkodzi. – Odezwał się Fred, na co jego brat się zaśmiał. Spojrzałam na nich widząc piorunujące spojrzenie Hermiony. Uśmiechnełam się blado.
- Cały czas przesiadujesz  przed książkami. Już Hermiona jest bardziej rozrywkowa. A to nie lada wyczyn. – Powiedział Ron.
- Czep się samego siebie. – Warknęła dziewczyna. Zaśmiałam się, patrząc na nich. Wypuściłam powietrze, patrząc na przyjaciół.
- Nic mi nie jest. – Odpowiedziałam.
- Czyżby? Jesteś bladsza niż nie jeden  z duchów. Dziewczyno musisz trochę zwolnić, inaczej jeszcze nam wykorkujesz.- Powiedział Lee patrząc na mnie i przyłożył rękę do mojego czoła. Zapewne po to, by upewnić się, czy nie mam gorączki. Pozwoliłam na to.
- Źle sypiam. – Powiedziałam w końcu, opierając się o oparcie fotela ignorując spojrzenia towarzysz. – To jedyny, powód dla którego tak wyglądam. Książki nie są niczemu winne. Wiele spraw zwaliło mi się na głowę. – Powiedziałam uśmiechając się sztucznie.
- Dobrze może poradzi na to pani Pomfrey?- Zapytałam Hermiona spoglądając na mnie.

No tak jak mogłaś być, tak głupia.

Pomyślałam, podrywając się na równe nogi z uśmiechem. Podeszłam do Hermiony i pocałowałam ja w czoło z radością. Podskakując w miejscu, nie zamierzałam czekać długo. Chciałam iść tam od razu.
- Jesteś wielka Hermiono. – Powiedziałam, wybiegając z pokoju wspólnego kierując się do skrzydła szpitalnego. Szłam spokojnym krokiem. Wciąż oczywiście nie zapomniałam, aby zachować ostrożność. Cobra nie miała w zwyczaju odpuszczać komuś. Tym bardziej po głupich dowcipach. Im dłużej zwlekała z pojawieniem się przede mną, przerażała mnie jeszcze bardziej.
Przemierzałam szare korytarze zamku, zatrzymując się nagle czując znajome uczucie oparłam się o ścianę oddychając ciężko. Zasłoniłam oczy. Po moich skroniach pociekło parę kropel potu. Z mojego gardła wydobył się cichy jęk. Znów ten palący ból. Skąd on się brał? Dlaczego? Nie chorowałam na żadne poważniejsze choroby.

Przypominasz mi Elisę.

Usłyszałam w swojej głowie zachrypnięty głos mężczyzny. Złapałam się za głowę, zaciskając mocniej oczy. Po korytarzu rozniósł się odgłos kroków. Chciałam się podnieść z ziemi, lecz nie byłam w stanie. Podniosłam wzrok, aby zobaczyć kto to był. Dostrzegłam zamazaną postać. Fioletowa peleryna… Quiller.
Mężczyzna podszedł, zatrzymując się kilka centymetrów ode mnie. Blada karnacja profesora zdawała się jeszcze bladsza. Chodź nie wiedziałam, czy to było możliwe. Jednak coś uległo zmianie. Jego postawa? Tak. Nie wydawał się przerażony, lecz dość pewny siebie. Jego oczy wpatrywały się we mnie. Były lodowate. Nie miały żadnych uczuć. Był wściekły. Zamknęłam oczy osłabiona.
- Co tu się dzieje?- Znajomy głos. Tym razem należał on do profesora Eliksirów. – McGarden coś ty znów zrobiła?- Odezwał się ponownie spoglądając na Quillera. Jego postawa nagle wróciła do zwykłej. A dziwne uczucie znikło. Spoglądałam na profesorów, którzy dosłownie wyglądali jak by, mieli zaraz skoczyć sobie do gardeł.
Wolałam wykonać manewr „Nogi za Pas” i jak najszybciej oddalić się z miejsca oblężenia mistrza eliksirów. Przecisnęłam się między profesorami i czmychnęłam szybciej niż to w ogóle możliwe.
Wpadłam do skrzydła szpitalnego spoglądając na przerażoną kobietę. Upadłam na kolana ciężko oddychając. Zastanawiałam się co to, miało znaczyć.

Za mało snu.

Wyjaśniłam to sobie spoglądając na panią Pomfrey która podeszła do mnie pomagając mi wstać i posadziła mnie na jednym z łóżek.
- Co się stało kochaneczko.- Odezwała się stroskanym głosem.
- Chciałam się spytać, czy może ma pani coś na sen?- Zapytałam, patrząc na ziemię delikatnie dotknęłam czoła. – Ostatnio mało co sypiam. – Dodałam po chwili, widząc jak kobieta zaczęła krzątać się po swojej komórce wyciągając niebieski flakonik. Podała mi go.
- Trzy krople wystarczą. – Powiedziała po chwili. Dla pewności zbadała mnie, ale stwierdzając, że nic mi nie jest wypuściła.
~*~*~
- Kogo my tu mamy?- Usłyszałam głos Clarisy tuż przy swoim uchu. Spoglądałam na dwóch goryli. Na pewno byli z ostatniej klasy. Nie ma możliwości pomyłki.
No to wpadłam jak śliwka w kompot.  Odpuściła sobie? Co za głupota. Cobra i odpuścić. Nie wierzę, że to przeszło mi nawet przez myśl. Teraz mnie się oberwie.
- Miki… Kevin możecie nas zostawić. Mam kilka spraw do omówienia z naszą słodką gryfonką. – Powiedziała Cobra, na co owa dwójka po prostu opuściła klasę. Objęłam się ramieniem spoglądając na dziewczynę.
- Jak chciałaś pogadać, wystarczyło powiedzieć. Nie musiałaś nasyłać na mnie swoich piesków. – Powiedziałam.
- Wiesz. Nie mogłam ryzykować twojej ucieczki. – Powiedziała, patrząc na mnie.
- Nie pochlebiasz sobie za bardzo. Co? Miałabym uciekać przed tobą.- Powiedziałam, delikatnie zerkając w lewy kont. Nie uszło to jej uwadze.
- Grasz silą, ale oboje dobrze wiemy, jaka jest prawda. – Odezwała się dziewczyna siadając na blacie biurka wyciągając swoją różdżkę. Delikatnie czyściła ją swoją peleryną.
- Co insynuujesz? Fakt przyznam szczerze. Nie zamierzałam wszczynać żadnej bójki, czy też zatargów z tobą. Cóż nie wyszło, ale nie zamierzam uciekać. Wcześniej czy później i tak byś mnie złapała. – Powiedziałam, obserwując ją uważnie. Gdy podeszła do mnie wyprowadzając pierwszy cios. Odchyliłam głowę w bok, czując pulsujący ból w prawym policzku. Dość tęgą miała rękę. Nic dziwnego od pięciu lat grała jako pałkarz. Jedyna kobieta w drużynie. To coś już znaczyło? Spojrzałam na nią, czując metaliczny posmak. Delikatnie starłam czerwoną maź ze swoich warg.
- Nic a nic się nie zmieniłaś.- Dodałam patrząc na swoje dłonie. – Jak zwykle wciągasz pochopne wnioski. Zadowolona?  Jesteśmy kwita. Ty oberwałaś nie zidentyfikowaną mazią. Ja dostałam prawego sierpowego od pałkarza. Jeszcze może powinnam dać ci pałkę do kolekcji co?- Dodałam patrząc na dziewczynę gdy wymierzyła kolejny cios. Nie zamierzałam nic robić. Pozwoliłam jej na wymierzenie kilku jeszcze innych ciosów. Tym razem wybrała bardziej dyskretne miejsce. Brzuch. Po ciosie w splot słoneczny. Kaszląc padłam na kolana trzymając się kurczowo za brzuch. Nie byłam w stanie złapać powietrza. Przed oczami miałam mroczki. Zajęło mi to chwilkę, zanim udało mi się ponownie podnieść. Drzwi od klasy nagle się otworzyły przykuwając tym samym naszą uwagę. Do klasy wpadł zdyszany Nev, a za nim kilku innych gryfonów.  Przeklęłam pod nosem.
- To znowu ty Black. Zostaw ją.- Warknął Fred, siłując się z jednym ze strażników. Mogłam dostrzec też kilka osób z mojej klasy.
-Zadawać się z takimi ludźmi?- Cmoknęła przekręcając głowę w bok.

Zaraz mnie krew zaleje.

Warknęłam w głowie. Znałam to spojrzenie. To zachowanie. Nie znosiłam tego, gdy ktoś patrzał na innych z wyższością.
-  Psujesz się Nao. Co by powiedział twój ojciec, widząc cię w takim towarzystwie.- Odezwała się Clarisa przykuwając uwagę zebranych. Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nie obchodzi mnie to co by powiedział. Może i dał mi życie, lecz ojcem nie można go nazwać.- Powiedziałam, wstając i spoglądając na Clarise morderczym spojrzeniem. Wyglądałyśmy teraz jak dwa warczące psy gotowe, by skoczyć sobie do gardeł.
- Ojciec?- Zdziwił się ktoś. Spojrzałam przez ramię na przyjaciół. Nie tylko oni się zastanawiali. Owa dwójka ślizgonów też przekręcała głową w zamyśleniu.
- Oho!- Zaśmiała się. Złapałam za szkarłatny krawat dziewczyny i pociągnęłam tak by się schyliła. Nie spodobało się jej to.
- Trzymaj język za zębami Clarisa. – Wysyczałam tak by tylko ona to słyszała. Nasze spojrzenia mierzyły siebie nawzajem.
- Boisz się że, twoja tajemnica wyjdzie na jaw?- Odezwała się dziewczyn, mierząc mnie swoim lodowatym, pozbawionym jakich kolwiek emocji spojrzeniem. – Powinnaś być dumna z tego kim był twój ojciec. – Dodała patrząc na mnie. – Powinnaś mieć większy szacunek. W końcu twoja matka oddała mu swoje serce.- mówiła z dużą satysfakcją w głosie. Zgrzytałam zębami, aby ostatkiem sił powstrzymać się przed przerobieniem jej twarzy w papkę. Pamiętałam jeszcze jak ostatnia prowokacja się skończyła. Odwróciłam się, podchodząc do oniemiałych przyjaciół.
- Ostrzegam cię Black. Nie mów mi co powinnam robić. To, co myślę o tym człowieku to jedynie i wyłącznie moja sprawa. Niczyja więcej. – Powiedziałam omijając bliźniaków, Lee, Dana, Rona. Kierowałam się pośpiesznym krokiem do pokoju wspólnego. Ignorując całkowicie głosy bliźniaków, wpadłam do pokoju spoglądając na zdziwionych uczniów. Hermiona podniosła się z fotela myśląc, że coś się stało. Ominęłam ją biegnąc po schodach do dormitorium.
- Nao co się dzieje?- Usłyszałam głos George w odpowiedzi otrzymał jedynie trzaśnięcie drzwiami. Rzuciłam się na łóżko, chowając głowę pod poduszką nie chcą nawet przez chwilę na nich spojrzeć.

Boisz się że twoja tajemnica wyjdzie na jaw?

Powtórzyłam słowa Clarisy. Znałam ją nie od dziś więc wiedziałam, że chciała mnie jedynie sprowokować do walki. Nie powiedziałaby nikomu o moim… ojcu. Więc dlaczego czuję się tak paskudnie. Dlaczego strach ściska mi serce? Przekręciłam się na bok spoglądając na Lawender z podręcznikiem do transmutacji. Zmierzyła mnie obojętnym spojrzeniem i wyszła.

Przynajmniej ten jeden raz nie wtykała nosa w nie swoje sprawy.

Pomyślałam przekręcając się na plecy. Jedną z nóg miałam zgięte w kolanie a ręką zasłaniałam oczy zastanawiając.

Co powinnam zrobić?

Dodałam głowie. Nie chciałam nikogo okłamywać. Nie było po prostu o czum mówić. Każda zmianka na temat mojego ojca była dla mnie tematem tabu. Zakazanym, każdy który odważy się nawet napomknąć o tym podczas naszych rozmów. Musiał być przygotowany na  konsekwencje jakie za tym szły. Głównie był to niekontrolowany wybuch złości.   Przygryzałam i tak obolałą jeszcze wargę. Powoli ochłonęłam. Zamierzałam przemyśleć to na czysty rozum nie pod wpływem emocji. Usiadłam, spoglądając na otwierające się drzwi.
- Nao wszyscy się martwią o ciebie.- Odezwała się Hermiona. Oczywiście jak zwykle z pokaźną księgą pod pachą.
- Nie muszą to nic. Nie raz mi się jeszcze oberwie. – Odpowiedziałam dziewczynie, siadając na parapet. Utkwiłam spojrzenie w oknie.
- Nao? Proszę cię. – Zaczęła. Spojrzałam na nią ze łzami w oczach. Najwidoczniej musiało to jej wystarczyć. Zamilkła. Wytarłam delikatnie policzki. Naprawdę nie miałam teraz sił, ani nastroju na to.
- Przepraszam. Chciałabym pobyć w samotności. –Powiedziałam do Hermiony.  wracając do podziwiania  księżyca. Dziś był on wyjątkowy. Uśmiechnęłam się słysząc dźwięk zamykających się drzwi.
Z szafki sięgnęłam wisiorek z flakonikiem, który otrzymałam od pani Pomfrey. Spoglądając na niego otworzyłam  bardzo ostrożnie. Uniosłam go  przechylając go tak, aby trzy krople spadły na język. Przełknęłam krzywiąc się na każde możliwe sposoby.  
- Kwaśne…- Wyjęczałam kładąc się powrotem na łóżko wyciągając ze słoiczka zerwany medalik otwierając go. Moje spojrzenie utkwiło w kobiecie szeroko uśmiechniętej. Jej błękitne oczy mówiły wszystko. Uśmiechnęłam się przykładając medalik do serca.
- Tak bardzo tęsknię mamo. Co mam robić?- Wyszeptałam nim eliksir zadziałał zasnęłam . Pierwszy raz od kilku tygodni położyłam się bez strachu przed snem.
~*~*~
Gładziłam delikatnie Inoe korzystając z godziny wolnej, aby spędzić czas na błoniach. Spacerowałam spokojnie, rozmyślając nad wieloma sprawami. A troszeczkę ich się zebrało. Jedną z największych dylematów jakie mnie męczyły to z kim mogłabym porozmawiać. Czułam się już wystarczająco zmęczona tą tajemnicą.
- Nao?- usłyszałam za sobą głos Lizy, spojrzałam na nią widząc jej zmartwienie. Delikatnie dotknęłam policzka, na którym pozostał mi drobny ślad „spokojnej” wymiany zdań między mną a Clarisą.
- Wpadłam na ścianę.- Powiedziałam siadając na trawie i wypuściłam Inoe, aby mogła wyprostować skrzydła.
- Tak już widzę co to była za ściana. Szczupła, czarnowłosa ślizgonka. Z rodu Blacków – Powiedziała z przekąsem. Spojrzałam w jej kierunku. Mimo paskudnego nastroju nie potrafiłam się nie zaśmiać.
- Oj nic mi nie jest. –Powiedziałam, patrząc jak usiadła koło mnie.
- Naprawdę ostatnio jesteś jakaś nie obecna. Unikasz ludzi. – Odezwała się nie spuszczając ze mnie wzroku. Obserwowała każdą moją reakcję z uwagą. Tak jakby chciała nakryć mnie na kłamstwie.  
- Jak dobrze pamiętam ty też unikałaś ludzi. I ja ich nie unikam. Po prostu. – zaczęłam skubać trawę, patrząc jak wiatr je porywał.
- Miałaś kiedyś dylemat?- Zapytałam. Odwróciłam wzrok unikając jej spojrzenia. Czułam się rozrywana na pół. Jakaś część mnie. Odważna bądź zbyt głupia pragnęła porozmawiać z kimś na temat ojca. Pragnęła w końcu wyrzucić to z siebie. Porozmawiać na spokojnie. Inna jednak była temu przeciwna. Nie musiałam być geniuszem by  zdawać sobie sprawę z konsekwencji takiej rozmowy. Mogłam raz na zawsze stracić ważną dla siebie osobę.
 Czy byłam gotowa, aby zaryzykować?
- Nie jeden raz.- Wyrwała mnie z zamyśleń krukonka, bacznie mi się przyglądając. Widziałam jak delikatnie marszczyła nos.  
- Kiedyś chciałaś z kimś pogadać, lecz nie wiedziałaś jak obrać to w słowa?- Przełknęłam ciężko ślinę zamykając oczy.
- Ech nieważne już. – Dodałam, wstając i kierując swoje kroki do zamku. Zatrzymałam się czując czyjś uścisk na ramieniu. Odwróciłam wzrok, spoglądając w szare oczy osoby tak dobrze mi znanej. Draco miał poważny wyraz twarzy. Wiedziała co to oznaczało. Westchnęłam zrezygnowana odwracając się do niego przodem. Jeszcze jego mi tu brakowało.
- Dracko czego chcesz?- Wycedziłam przez zęby nie będąc w humorze na dodatkowe spory.
- Musimy pogadać.- Powiedział i zaczął kierować się w kierunku Zakazanego Lasu. Westchnęłam ciężko poprawiając torbę na ramieniu. Spojrzałam na blondyna z nie smakiem, ale ruszyłam za nim.
- Wiesz. Nie chce być nie miła, ale po jaką cholerę chcesz ze mną gadać? – Odezwałam się, zatrzymując się w pobliżu wierzby. Oczywiście trzymałam się na bezpieczną odległość. Nie chciałam zostać zaatakowana przez wściekłego pniaka.
- Nao co ci szczeliło wchodzić w zatarg z Clarisą?- Zapytał patrząc na w chmury burzowe. Spojrzałam na niego wypuszczając powietrze.
- Wiem, że mi nie uwierzysz w to co powiem, ale wcale nie zamierzałam wchodzić w konflikt z kim kolwiek. – Powiedziałam patrząc w bok.
- Wiesz. Wylanie śmierdzącej mazi świadczy coś innego.- Zaznaczył jasno i wyraźnie to że to ja byłam temu winna.
- Nie ja to zrobiłam! Fakt byłam na miejscu zbrodni. Tylko, że to nie ja zastawiłam tą pułapkę. – Powiedziałam patrząc na chłopaka, który mierzył mnie spojrzeniem.
- Fakt, że to ty wybrałaś cel. To jest pomoc w dokonaniu zbrodni.
- Zaciągnąłeś mnie tu, aby pogadać o tak mało istotnej sprawie? Jak tak to wracam. Wiesz w porównaniu do ciebie nie mam taryfy ulgowej na eliksirach. Nie mam zamiaru znów przez mości pana oberwać szlabanu. – Powiedziałam rozgniewanym tonem. Odwróciłam się chcąc się oddalić. Chodź do zajęć miałam jeszcze trzydzieści minut. Poczułam dość silny uścisk na ramieniu.  Zamknęłam oczy.
- Puść mnie Malfoy.- Wycedziłam przez zęby nie patrząc się na chłopaka.
- Powinnaś pogadać z Logbotomem na ten temat.- Odezwał się. Zatrzymałam się spoglądając przez ramię.
- Ha?- Zdziwiłam się. Chodź dobrze wiedziałam do czego zmierzał młody Malfoy. Zacisnęłam dłoń w pięść odwracając wzrok.
- Nao! Do cholery jasnej. –Warknął zdenerwowany i pociągną na tyle mocno abym się do niego odwróciła. Spojrzałam się na niego wrogim spojrzeniem. – Przecież widzę jak cię to niszczy od środka. Sądzisz, że unikanie tego tematu coś da? Spójrz się na mnie! I powiedz mi dlaczego milczysz. – Chłopak położył mi ręce na ramionach i potrząsnął delikatnie. Odtrąciłam delikatnie jego dłonie.
- O co ci do cholery jasnej chodzi! Nie powinno cię to w ogóle obchodzić. Kto upoważnił ciebie czy Clarisę byście w ogóle zaczynali ten temat? Naprawdę uwielbiacie niszczyć mi życie. Co ja takiego zrobiłam? To, że nienawidzę swojego ojca nie upoważnia was do poprawiania mnie. – Warknęłam na Malfoya spoglądając na osobę za jego plecami. Był to zaniepokojony Neville spoglądając na nas.
- Nao?- Usłyszałam jego zmartwiony głos.
- Nev zaczekasz chwilę? Zaraz dołączę do ciebie. – Powiedziałam widząc jak chłopak oddalił się nie chętnie od naszej dwójki. Kolejna wielka zaleta Neville. Nie jest jak pozostali. Darzył mnie zaufaniem.
- Mówię to dla twojego dobra. Jeśli Logbotom traktuje cię jako przyjaciółką, zaakceptuje ciebie nie zależnie kim on jest. Powinnaś w końcu otworzyć swoje serce. Zaufać komuś.- Powiedział Dracko patrząc na mnie. Wypuściłam powietrze. Byłam zdenerwowana. Wiedziałam, że chłopak ma rację. Nie podobało mi się to. Nic a nic.
- Sądzisz, że to takie proste? I co zdechło, że nie czepiasz się o to, że przyjaźnię się z Neville'm? – Zdziwiłam się widząc jak chłopka skrzywił się dość mocno.
- Wybieram mniejsze zło. Wolę go niż Wesley’ów bądź Pottera.- Warknął. Wypuściłam powietrze masując sobie skronią.
- Coś jeszcze?
- Wracasz ze mną na przerwę świąteczną do domu. – Powiedział podchodząc do swoich kumpli.
- Słucham?
- To co słyszałaś. Wracasz na święta ze mną. Tak to jest jak nie czyta się listów. – Powiedział mijając podchodzącego do mnie Neva. Spojrzałam na niego z uśmiechem na twarzy.
- Czego chciał od ciebie?- Zapytał patrząc na mnie. Ruszyłam w kierunku zamku. Przyglądałam się chłopakowi z uwagą.

Może posłucham się Malfoya?

Pomyślałam patrząc na niego. Nie wierząc samej sobie, że rozważałam jego pomysł. 
- Chciał pogadać. Wiesz sytuacja z Cralisą. Poinformować mnie, że nie mogę zostać na święta w szkole. Muszę wrócić. – Powiedziałam niezadowolona z tego faktu. No cóż jak mus to mus.
- Rozumiem. Powiedział chłopka i nie drążył już więcej. Chyba uznał, że już wystarczająco jestem blisko załamania nerwowego, aby drążyć.
Eliksiry jak zwykle zaczęły się od odjęcia kilkunastu punktów Gryfonom. Tym razem owymi szczęśliwcami okazali się Ron. Oczywiście Harry też. Mieliśmy wywarzyć eliksir na rany.
Przeczytałam uważnie listę składników wyciągając potrzebne. Po czym zaczęłam. Delikatnie kruszyłam skrzydła ważki. Wlewając do błękitnego roztworu w kociołku. Wywar w odpowiedzi na składnik cicho zabulgotał ciemniejąc. Zaczęłam mieszać pięć razy w prawą stronę po czym dziesięć w lewą stronę. Gdy zobaczyłam zmiętolony kawałek kartki. Rozejrzałam się w prawo, w lewo czy nikogo nie było. Snape właśnie karcił Rona za złe dodanie głowy nietoperza. Rozwinęłam kartkę czytając jej zawartość.

Nao wszystko w porządku.

Rozpoznałam ten charakter pisma. Cały on. Wieczne zamartwia się o innych. Spojrzałam się na sąsiadującą ławkę w której siedział Nev. Był jak zwykle spięty i zdenerwowany. Te zajęcia przyprawią go kiedyś o zawał. Widziałam jak ze zdenerwowaniem starał się skruszyć skrzydła ważki.

Tak wszystko dobrze. Nie martw się.

Odpisałam i ponownie rozejrzałam się czy nie widać Snape za moimi plecami czy w zasięgu. Już wyobrażałam sobie co to by było gdyby przyłapał nas na pisaniu liścików. Zadrżałam na samą myśl. Rzuciłam kartkę na ławkę Neville skupiając się na eliksirze. Na swoich plecach czułam jeszcze jedno spojrzenie. Spojrzałam przez lewe ramie spoglądając na Malfoya. Oczywiście wszyscy uważali, że dobrze uczy się z eliksirów tylko, dlatego że jest pupilkiem Snape. To nie prawda. Był po prostu dobry z tego przedmiotu. Gdy kartka ponownie upadła na moje biurko rozwinęłam spoglądając na tekst zawarty na niej.

Wiesz to nie moja sprawa, ale mogę zadać ci pytanie, które męczy mnie od dłuższego czasu?

Spojrzałam się na chłopaka, który przyglądał mi się uważnie. Po czym zamieszał w kociołku patrząc na jaskrawie fioletową barwę. Spojrzałam się z przerażeniem nie wiedząc jak w ogóle tego dokonał.

Tak.

Odpisałam mu krótko oddając kartkę. Snape usiadł za biurkiem głównie czepiając się Harry'ego jak i Rona za ich eliksiry. Twarz Rona stała się purpurowa a ja mogłam jedynie zgadywać zamiary rudzielca, który ewidentnie planował niecny plan na mistrza Eliksirów. Podniosłam kartkę odwijając ją zaciekawiona owego pytania.

Zdaje sobie sprawę z tego, że będziesz na mnie wściekła, czy nawet nie będziesz chciała ze mną rozmawiać. Jestem na to przygotowany. W prawdę mówiąc nie sądziłem, że w ogóle ktoś by chciał się przyjaźnić z kimś takim jak ja. Zauważyłem to już wcześniej, lecz obawiałem się zapytać. Podczas ceremonii przedziału dostrzegłem, że unikasz tematu swojego ojca, a dziś podczas rozmowy z Malfoyem powiedziałaś, że go nienawidzisz, więc chciałem się zapytać.
Jakim potworem musi być twój ojciec skoro tak mocno go nienawidzisz? Kim on był?

Przełknęłam głośniej ślinę a skrawek papieru zaczął drżeć w moich rękach. Zamknęłam oczy. Po kilku minutowej przerwie spojrzałam się na chłopaka widząc jak się wzdrygnął. Pośpiesznie starłam łzę z policzków i wzięłam w dłoń pióro nabierając powietrza w płuca. Zapisałam jedno słowo odrzucając papierek do przyjaciela.
Spoglądałam na Neville ze strachem wymalowanym na twarzy. Serce coraz szybciej zaczęło pompować krew. Delikatnie poluźniłam krawat czując ciężki uścisk. W dłoń złapałam naszyjnik z małym flakonikiem. Każdy ruch Neva był przeze mnie starannie obserwowany. Pulchny chłopiec, który właśnie chciał dodać poćwiartowaną jaszczurkę odwinął kartkę czytając ją. Jego twarz stała się blada jak ściana. Zawartość dłoni chłopaka z głośnym plasknięciem wpadła do kociołka sprawiając wydobycie się ciemnego dymu. Neville delikatnie spojrzał w moim kierunku z niedowierzaniem, strachem, bólem. Ciało chłopaka nagle wbiło się w ścianę za jego plecami taranując ławkę Lawender i Dana, na co refleks chłopaka był godny podziwów gdyż odskoczył na jednego ze ślizgonów spoglądając na wbitego w ścianę Nevilla.
W klasie zapadła głucha cisza. Nikt nie odzywał się starając się właśnie zrozumieć co miało miejsce. Pierwszy, który niemal, że od razu zareagował był Snape, który dosłownie przeleciał przez biurko i część Sali podbiegając do nieprzytomnego chłopaka spoglądając na zakrwawioną twarz Neville. Oddech chłopaka był ciężki. Widać było, że cierpi.
- McGarden posprzątaj ten bałagan. Koniec zajęć na dziś. Wasza praca domowa to napisać wypracowanie na dwie rolki pergaminu na temat eliksirów leczniczych. – Powiedział Snape biorąc Neville na ręce i znikając za drzwiami.
Dom węża zareagował śmiechem. To było do przewidzenia. Jedyną osobą z tego domu, która się nie śmiała. To chłopak siedzący w rogu. Dracko spojrzał na unoszącą sie w powietrzu kartkę, która powoli opadła na fioletowy wywar. Chłopak przeniósł spojrzenie na mnie. odwróciłam wzrok zerkając na kartkę.
Mogłam jedynie odczytując trzy pierwsze litery.


Vol...

Po czym całą kartkę sprawiły płomienie. Wyciągnęłam drżącą ręką różdżkę i użyłam zaklęcia czyszczącego pozbywając się tym samym wywaru jak i potłuczonego szkła.
Wszyscy zdążyli już opuścić klasę natomiast ja usiadłam w jej szarym końce łapiąc się za kolana chowając twarz. Po moich policzkach ciekły łzy.
Do dormitorium wróciłam dopiero w czasie kolacji. Chodź na niej nie byłam. Weszłam bez życia do pokoju wspólnego. Ciesząc się samotnością. Weszłam po schodach kierując się do mojego pokoju kładąc się na łóżku spoglądając w sufit.
Po mojej twarzy spływały łzy.

To tylko  i wyłącznie moja wina. Nie powinnam była mu odpowiadać na to pytanie. Jestem głupia łudząc się, że po tym wszystkim wciąż będzie chciał być moim przyjaciele. Głupia. Inteligencją nie zabłysłam. Co mi strzeliło do głowy by to pisać?

Zasłoniła twarz zamykając oczy. Starałam się wyrzucić to wydarzenie z głowy. Drżącymi rękom odkręciłam flakonik, który miałam od pani Pomfrey i kapnęłam przy kropelki na język.
Zasypiając przed oczami wciąż miałam obraz rannego, nieprzytomnego przyjaciela. Oraz odpowiedz na jego pytanie. Małą karteczkę z napisem Voldemort, która znika w ogniu.
- Przepraszam Nev…. Wybacz mi- Wyszeptałam nim całkowicie zasnęłam zwinięta w kulkę. Kurczowo trzymałam medalik.  



     Witam was wszystkich serdecznie. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał.
     Gdy pisałam go najbardziej szkoda mi się zrobiło Neville. Jak ja mogłam? No cóż musiałam.
     Przepraszam, że kazałam wam tak długo czekać.
    Pracuje też nad nowym opowiadaniem tym razem o Huncwotach.
   Dodałam też pod stronę „Prorok Codzienny” gdzie wszyscy chętni, którzy chcą otrzymać informację na temat nowy rozdziałów mogą zostawić namiary.