~Lato 1978 Londyn~
Czas jest ciekawym jak i
zaskakującym zjawiskiem. Chodź płynie tak samo, każdy z osobna odczuwa go w
inny sposób. Raz płynie zaskakująco wolno, a raz goni jakby miał się zaraz
skończyć. Zamknęłam oczy rozkoszując się przyjemnym wietrzykiem, który sprawiał,
że brązowe włosy delikatnie z nim tańczyły. Na mojej twarzy pojawił się
delikatny uśmiech, gdy doszedł do mnie przyjemny dźwięk skrzypiec. Spojrzałam
na czarnowłosą dziewczynę, która właśnie z zamkniętymi oczami delikatnie, a
zarazem stanowczo poruszała smyczkiem. Jej twarz wydawała się spokojna. Melodia,
jaką grała była ukojeniem dla mojego niespokojnego serca. Delikatnie przejechałam
dłonią po chropowatej, drewnianej części mostku, na którym aktualnie stałam. Co
jakiś czas spoglądałam na ludzi siedzących na miękkiej trawce w cieniach
wielkich, czasem nawet starych drzew uciekając przed promieniami słońca. Na
większości z nich znajdował się uśmiech.
Naprzeciwko fontanny siedziała dziewczyna w
kwiecistej sukience i słomianym kapeluszu zasłaniającym jej twarz. Mogłam
dostrzec jedynie jej brodę jak i kawałek ust. Nerwowo uderzała dłonią o
marmurową ściankę fontanny. Krople wody odbijały słońce sprawiając tym samym,
że zaczęły mienić się jak drobne diamenciki nad głową nieznajomej. W pewnej chwili uniosła wzrok słysząc coś
raczej kogoś. W jej kierunku szedł mężczyzna skromnie, ale elegancko ubrany.
Nerwowo zaczesał włosy nabierając powietrza w płuca, jakby miał problemy z
oddychaniem. Z daleka mogłam dostrzec, jak co jakiś czas łapie się za kieszeń
spodni zerkając na nią ukradkiem. Gdy w końcu podszedł do dziewczyny wręczył
jej bukiet. Kwiaty były ze sobą doskonale skomponowane. Po wzięciu głębokiego
wdechu włożył drżącą rękę do kieszeni.
Czułam
przyjemne ukucie w sercu z niecierpliwością wyczekując dalszego rozwoju
wydarzeń. Przez chwilę zapomniałam jak
się to jest oddychać. Na widok przerażonego mężczyzny na mojej twarzy zagościł uśmiech.
Dasz radę. Trzymałam kciuki za
nieznajomego, który zrobił kolejny krok. Wyciągną coś z kieszeni. Uklęknął przed dziewczyną na
jedno kolano. Wspaniale! Poruszając ustami
co jakiś czas, ciężej przełykał ślinę. Zaczęłam żałować, że nie podeszłam bliżej.
Chciałam słyszeć jak to robił. Dziewczyna ze łzami w oczach kiwnęła twierdząco
głową. Nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Po chwili namiętnie go
pocałowała. Sprawiając, że owy nieznajomy otworzył szerzej oczy. Po chwili jednak
uśmiechnął się obejmując ją. Dostrzegłam jak wyciągnęła rękę, aby mógł wsunąć
na jej palec pierścionek. Po czym trzymając się za dłonie znikli mi z oczu.
Wypuściłam z ulgą powietrze wciąż patrząc się w miejsce gdzie tak niedawno
rozegrała się owa sytuacja.
Podniosłam
rękę spoglądając na wskazówki, które dziś w denerwujący sposób nie chciały się
poruszać. Popukałam w niego koniuszkiem palców z nadzieją, że uda mi się tym go
przyśpieszyć. Nerwowo uderzając nogą w
drewniany pomost odwracając się plecami do fontanny. Złapałam się za nasadę nosa podnosząc wzrok.
W oddali mogłam dostrzec krwisto czerwone włosy delikatnie podskakujące w
powietrzu. Właścicielka biegła starając się bez przeszkód dostać się do
wyznaczonego celu. Na mojej twarzy zagościł ponownie uśmiech, gdy dostrzegłam
jej jasną przyozdobioną delikatnie brązowymi kropkami twarzy. Gdy zatrzymała
się kilka metrów przede mną wyciągając rękę przede mną pokazując „Stop”.
Widziałam jak z trudem łapała powietrze pochylając się ku przodowi,
aby podeprzeć się o barierkę mostku. Złapała kilka razy szybki oddech po czym przeniosła wzrok
na mnie. Jej zgniło zielone oczy delikatnie zaiskrzyły.
aby podeprzeć się o barierkę mostku. Złapała kilka razy szybki oddech po czym przeniosła wzrok
na mnie. Jej zgniło zielone oczy delikatnie zaiskrzyły.
-
Długo ci to zajęło. – Odezwałam się do niej widząc jak nie udolnie starała z
siebie wydobyć jakikolwiek inny dźwięk i
nie tylko dziwne charczenie. – Witaj Lily.- Powiedziałam dając biedaczce trochę
od sapnąć. Poprowadziłam ją jednak do jednej z pobliskich ławek i posadziłam.
-
Przepraszam…- po dłuższej chwili w końcu udało jej się wykrztusić jedno słowo.
Cicho
się zaśmiałam. Siadając koło niej. Przeniosłam swój wzrok podziwiając nieskazitelnie czyste niebo. – Wybrałaś już nowe miejsce zamieszkania?- Zapytała odwracając głowę w moją stronę. W przełyku poczułam nieprzyjemną gulę spoglądając na swoją towarzyszkę. Była to Lily Evans. Na pierwszy rzut oka wydawała się normalną siedemnasto letnią rudą dziewczyną. Nic nie wskazywało na to by było inaczej, lecz obie miałyśmy drobną tajemnicę. Byłyśmy pełnoprawnymi czarownicami. Poznałam Lily na pierwszym roku. Wystarczyła jedna chwila, niespodziewany moment byśmy stały się najlepszymi przyjaciółkami. Było w niej coś tajemniczego. Nie umiałam tego wyjaśnić. Chodź tak się różniłyśmy miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. Lily badała mnie swoim spojrzeniem
się zaśmiałam. Siadając koło niej. Przeniosłam swój wzrok podziwiając nieskazitelnie czyste niebo. – Wybrałaś już nowe miejsce zamieszkania?- Zapytała odwracając głowę w moją stronę. W przełyku poczułam nieprzyjemną gulę spoglądając na swoją towarzyszkę. Była to Lily Evans. Na pierwszy rzut oka wydawała się normalną siedemnasto letnią rudą dziewczyną. Nic nie wskazywało na to by było inaczej, lecz obie miałyśmy drobną tajemnicę. Byłyśmy pełnoprawnymi czarownicami. Poznałam Lily na pierwszym roku. Wystarczyła jedna chwila, niespodziewany moment byśmy stały się najlepszymi przyjaciółkami. Było w niej coś tajemniczego. Nie umiałam tego wyjaśnić. Chodź tak się różniłyśmy miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. Lily badała mnie swoim spojrzeniem
-
Jeszcze nie.- Przyznałam w końcu nie
patrząc na nią. – Mieszkam aktualnie w Dziurawym Kotle. – Dodałam. Jej
spojrzenie uległo zmianie. Mogłam dostrzec delikatny wyrzut, niepokój czy lęk. Tego
się właśnie obawiałam. Odwróciłam spojrzenie w bok delikatnie rysując nogą kółeczka.
-
Elisa. Dobrze wiesz…- Przerwałam jej zasłaniając dłonią usta. Miała delikatną w
dotyku skórę. Chodź przez te piegi mogła się wydawać chropowata.
-
Nie martw się o to. Dam radę. Jak zawsze. – Usiłowałam zachować spokój. Z
resztą jak to ja. Nie chciałam jej w to mieszać. Wiedziałam dokładnie co
chciała powiedzieć, lecz moja rodzina zacznie mnie szukać, jak już tego nie zrobiła. Nie zamierzałam
narażać jej na tak wielkie niebezpieczeństwo. Nie po tym wszystkim co dla mnie
zrobiła. – W tych czasach nikt nie jest
bezpieczny. – dodałam. Najwyraźniej zrozumiała odwróciła nie zadowolona tym
faktem spojrzenie. Przeniosłam wzrok na radosnych spacerowiczów, którym nawet
przez chwile nie przeszła myśl. Jakie niebezpieczeństwo na nich czyha. Czasem
niewiedza może okazać się darem, jaki nie każdy może otrzymać.
-
Wiem o tym, ale…- Lily spojrzała na swoje kolana przygryzając delikatnie wargę.
Zatrzymałam wzrok na przyjaciółce delikatnie przekrzywiając głowę na bok.
Doskonale wiedziałam co właśnie czuła.
-
Nie tylko ja.- Dodałam patrząc na nią. Złapałam za jej podbródek podnosząc tak,
aby spojrzała mi prosto w oczy. - Z
powodu tego kim jest dziewięćdziesiąt dziewięć procent mojej rodziny.-
Zaśmiałam się widząc jak nabiera powietrza w policzki. Tylko w ten sposób
mogłam sprawić by się uspokoiła. Jej zamartwianie nic nie zmieni. – Lily?- Zerknęłam
na nią. Moje dłonie zacisnęły się na
ławce.
-
Tak?- Usłyszałam jej spokojny głos. Patrzała właśnie w moim kierunku, a na jej
twarzy zagościł przyjazny uśmiech. Moje
ciało ogarnęło przyjemne ciepło. Mogłam
tylko odwzajemniłam uśmiech dziewczyny.
-
Zamierzasz wstąpić do Zakonu Feniksa?- Spojrzałam w jej oczy widząc jak odwraca
wzrok. Obejmując się ramionami. Unikała kontaktu wzrokowego. Dlaczego?
Nie odrywałam od niej oczu.- Lily? – Dodałam w końcu chcąc dowiedzieć się, co
się z nią dzieje. Mogła mi powiedzieć o
wszystkim.
-
Przepraszam. – Powiedziała spoglądając w moim kierunku uśmiechając się
delikatnie. Mimo uśmiechu jej twarz wydawała się pozbawiona światła. –Wiesz.
Rozważam to.- Przyznała. Zmrużyłam delikatnie oczy, wypuściłam powietrze,
obserwując uważnie przyjaciółkę. Jej niepewny ton wcale mnie nie uspokoił, a
wręcz przeciwnie. - Mam dość ukrywania
się przed nimi. Dobrze wiemy, że nie miałabym żadnych szans gdyby mnie złapali.
Jestem czarownicą z rodziny mugoli. Szlamą. – Mówiła to bez żadnych emocji. Skrzywiłam
się czując nieprzyjemne ukucie w klatce piersiowej. Szlama. Jedno słowo, a potrafiło wywołać palące uczucie pulsującej
coraz szybciej krwi. Zacisnęłam dłonie w pięści. Mocniej zacisnęłam szczeknę
przekręcając delikatnie głowę w bok. Przez co można było usłyszeć nie przyjemne
strzyknięcie. Jedno z niewielu słów tabu
w moim otoczeniu. Lily była dla mnie jak siostra, z którą mogłam porozmawiać na
wszystkie tematy. Dostać solidnego kopniaka, gdy traciłam nadzieję. Oraz wsparcie,
jakie nie każdy był wstanie dać, gdy nadeszła taka potrzeba. Każdy, kto śmiał użyć tego słowa względem
niej musiał liczyć się z konsekwencjami jakie za tym szły. Spotkaniem
pierwszego stopnia z rozwścieczonym smokiem. Spojrzeniem gorszym nawet od
bazyliszka. Słowo Szlama znaczyło,
bowiem brudną krew. Było używane w kierunku czarodziei jak i czarownic
urodzonych w niemagicznych rodzinach. Rodzinach mugolskich. Na nieszczęście
rodzina Lily właśnie do takich należała.
-
Nie mów tak!- Warknęłam na wystraszoną dziewczynę.
– Dobrze wiesz jak nienawidzę tego słowa. Proszę cię więcej nie określaj się
nim. – Wyszeptałam łamiącym się głosem. Dziewczyna podniosła głowę zerkając na
mnie. Jej oczy przepełnione były lękiem, a w kącikach gromadziło się łzy. Nie
podobało mi się to. – Jesteś wspaniałą
czarownicą. To kim jest twoja rodzina wcale nie sprawia, że powinnaś czuć się
gorsza.- Mówiłam to nie opuszczając z niej wzroku. Przy każdym słowie uderzałam
w jej klatkę palcem wskazującym. Byłam
tego pewna. Była moją najlepszą przyjaciółką i najwspanialszą osobą, jaką było
mi dane poznać.
Zważając na to kim była moja rodzina. Moja przyjaźni z Lily należała do
największych hańb, jakie mogłam przynieść rodzicom. Od wielu lat członkowie
mojej rodziny służyli najgorszej osobie jaka chodziła po tym świecie. Mężczyźnie
pozbawionym jakichkolwiek skrupułów, emocji czy nawet sumienia. Na moje
nieszczęście, zadecydowali za mnie. Chcą zmusić mnie do tego bym
sama mu służyła. Myśl o tym, sprawiała nieprzyjemny ucisk w
żołądku, a cała zawartość niebezpiecznie się podnosiła. Voldemort od lat
zagrażał nie tylko mugolom, lecz i czarodziejom. Każdy, kto miał inne zdanie źle
kończył. Zakon Feniksa powstał, aby walczyć z nim i jego ludźmi. Moje
dołączenie oznaczałoby definitywnie walkę z rodziną. Silne ukucie w sercu
sprawiło że, zamknęłam na chwilę oczy. Zdając sobie sprawę, że może być to
niewykonalne. Mój ojciec nie należał do wyrozumiałych. Nigdy nie dopuści do
tego. Czując ciepły dotyk na swoim policzku.
Spojrzałam na przyjaciółkę.
- Przepraszam – Odezwała się już
znacznie spokojniej. Kucnęła przede mnie spoglądając w moje oczy.- Zapomniałam,
jakie masz stosunki z rodziną. – Mówiła to spokojnie delikatnie obejmując.
Mogłam poczuć jak wtula policzek w moje
włosy.
- Dobrze wiesz jak bardzo chcę się uwolnić
od tego wszystkiego. Od tamtego miejsca.- Mówiłam łapiąc się za drżącą rękę. Starając
uspokoić oddech. Nie mówiłam jej jednak
o moich przeczuciach związanych z rodziną.
Ja Elisa McGarden, której rodzina
należała właśnie do grona popleczników Voldemorta postanowiłam wyrwać się z ich
jarzma. Zaprzyjaźniłam się z dziewczyną z mugolskiej rodziny, przez co mój
ojciec dostał białej gorączki każąc mojemu starszemu bratu mieć mnie na oku.
Nie umieli słuchać tego, co ja chciałam
robić. Moje poglądy różniły się całkowicie od nich. Temat mugoli, czystości
krwi, zachowani danych osób. Wszystko to sprawiało, że moi rodzice postanowili
mnie „naprostować”, lecz nie dali rady. Jak skończyłam jedenaście lat
otrzymałam jeden z największych darów o jaki mogłam wymarzyć. List z Hogwartu
okazał się być wybawieniem. Zawsze pragnęłam trafić do domu Lwa, nie zależnie
od woli rodziców. Do dziś w mojej pamięci zostały wyryte wspomnienia. Krzyków gdy
wróciłam na święta. Rozrywającego bólu na plecach, jaki miałam przyjemność
doznać za karę trafienia do nie odpowiedniego domu. Nie zależnie czy decyzja
należała do mnie czy do Tiary Przedziału. Kraty w oknach uniemożliwiając mi tym
samym ucieczkę.
- Wiem o tym. – Przyznała Lily
delikatnie gładząc moje ramiona abym doszła do siebie. – Już spokojnie. Wiem,
co ci poprawi nastrój. Lody!- Zawołała dziewczyna łapiąc mnie za dłoń i ciągnąc
za sobą. Wstałam nie chętnie wlekąc się za radosną dziewczyną. Wlepiłam wzrok w
jej plecy. Przecież tak niedawno była przygnębiona. Jak ona to robi? Delikatnie złapałam jej dłoń i podbiegłam idąc
tym razem na równi z nią.
- Chcę potrójną porcję. Wiśniowo-
śmietankową. – Powiedziałam do dziewczyny widząc jej zdziwienie, po czym obie
wybuchłyśmy śmiechem delikatnie kładąc sobie ręce na ramionach. Jak na razie
pozwoliłyśmy by niedokończone sprawy zeszły na drugi plan. Starałyśmy się teraz
chodź odrobinę zapomnieć o dylematach, które nie dawały nam spokoju.
*~*~
Delikatnie
trzymałam kawałek pergaminu z wyznaczonym miejscem kolejnego spotkania, okazało
się to być na odludziu. Pojawiłam się przed czasem. W przełyku czułam
nieprzyjemną gulę uniemożliwiającą przełknięcie śliny. W klatce nie przyjemny
ucisk. Szłam w kierunku wzgórza na którym stał drewniany domek. Wyglądał na opuszczony od bardzo dawna. Im
bardziej się zbliżałam tym więcej mogłam dostrzec szczegółów. Dach tak samo jak
i cały budynek był drewniany można było jednak dostrzec w nim dużą dziurę,
która wpuszczała do środka dużo światła.
Nie licząc dziury można było też dostrzec zielony mech na znacznie
większej części dachu jak i ścian. Bluszcz obrósł rynnę oplatając gdzieniegdzie
dom wdzierając się przez rozwalone drzwi jak i powybijanie szyby do środka.
Przez drzwi można było dostrzec wyłaniające się z podłogi korzenia pobliskich drzew.
Na jednym z nich znajdowała się stara bujawka. Szłam po czymś, co kiedyś było
ścieżką z kamienia teraz nie można było tego sklasyfikować do drogi. Podeszłam
do domu wyciągając rękę by dotknąć drewna. Chropowate, nieprzyjemne w dotyku z
licznymi wgłębieniami. Plecami oparłam się o nią. Czując przyjemny słodki zapach pobliskich kwiatów. Można było
usłyszeć ćwikanie ptaków. Ręce założyłam na piersiach. Rozmyślałam o wielu sprawach.
Zaczynając od miejsca zamieszkania, a kończąc na Zakonie.
Wypuściłam ciężko nagromadzone w
płucach powietrze. Otwierając oczy. Wiatr nagle nabrał na sile nie przyjemnie
ciąć przy tym moją twarz. Sprawiając w ruch drzwi wiszące na jednym
bolcu. Z oddali
zaczęły dochodzić ciche huki.
Po
chwili przy owym domku zaczęły pojawiać się znikąd postacie w pelerynach. Moje
spojrzenie utkwiło w młodym mężczyźnie, który ewidentnie zmarszczył brwi
zaciskając szczękę na mój widok. Odgarnął kruczoczarne włosy, które sterczały
mu w nie ładzie, po czym z każdym krokiem zaczął się do mnie przybliżając. Jego
twarz wykrzywiło obrzydzenie, niesmak czy wstręt do mojej postaci. Też cię lubię Black. Jego
ręka znikła w środku peleryny w poszukiwaniu różdżki. Podniosłam ręce do góry w
geście pojednawczym. Nie przybyłam tu wszczynać jakich kolwiek bujek.
- Co ty tu robisz?- Odezwał się głosem,
który nie jednego by zniechęcił do nawiązania z nim rozmowy.
- Nie widać? – Zapytałam patrząc na
chłopaka.- Podpieram ściany tej rudery tak aby się nie zawaliła na ciebie
Black.- Mówiąc to obserwując jego zachowanie. Teraz dzieliły nas jedynie kilka
centymetrów. Nie odwróciłam wzroku.
Syriusz Black pochodził z rodziny o
takiej samej historii co moja. Zwolenników Voldemorta. Tylko jemu udało się trafić
do innego domu niż dom węża. Mimo to od pierwszego dnia szkoły nie darzył mnie
miłymi uczuciami. Uważał mnie za zepsutą. Chodź to nie ja pakowałam się w
tarapaty, nie przestrzegając regulaminu, znęcając się przy tym nad słabszymi.
- Nie powinno cię tu być.- Jego
spojrzenie nic a nic nie uległo zmianie. Pomimo tego całego czasu. Zamknęłam
oczy zaciskając dłonie w pięści. Nie
pozwolę nikomu, tym bardziej jemu mówić mi, co mi wolno, a czego nie. Podeszłam bliżej nie spuszczając z niego
wzroku. Zgromadzeni ludzie spoglądali to na mnie to na Syriusza ze zdziwieniem
czy zmieszaniem. Nie wiedząc, co powinni zrobić. W końcu, każdy postanowił się
nie mieszać.
- Niby dlaczego? – O dziwo brzmiałam
zaskakująco spokojnie zważając na to, że w środku mną szarpało. Silna chęć
wybuchu, pokazania, że się mylił narastała we mnie.. Lily
gdzie jesteś? - Mam takie samo prawo
co ty. Nie możesz mi tego zabronić. – Mówiłam to z uśmiechem na twarzy czując
przyjemne uczucie widząc na jego twarzy nie zadowolenie.
- Ruda też tu będzie?- Odezwał się
chłopak stojący za plecami Syriusza.
Jego ciemne oczy delikatnie zabłysły, środkowym palcem poprawił opadające na kraniec
nosa okrągłe okulary. James Potter był jednym z najlepszych przyjaciół
Syriusza. Oni i dwóch innych tworzyli Huncwotów. Szkolnych klaunów jak to
mówiła Lily.
- Z tego co wiem to tak.-
Odpowiedziałam na jego pytanie. Mam
bynajmniej taką nadzieję. Na twarzy chłopaka zagościł delikatny uśmiech.
Był zakochany w Lily od pierwszej klasy zresztą ze wzajemnością. Lily
odwzajemniała uczucie chłopaka od szóstego roku. Mimo to nie chciała umawiać
się osobą takiego pokroju.
- Kiedy ona przejrzy na oczu.-
Prychnął Syriusz mierząc mnie spojrzeniem.
- Daj mi w końcu święty spokój. – Warknęłam
przyglądając mu się. Poczułam falę gorąca, na co napięłam mięśnie. – Czepiłeś się mnie od pierwszej klasy. Tak
jakbyś mnie znał. – Mówiłam to nie patrząc na nikogo. Czułam na sobie spojrzenia
paru osób. – Sam masz taką rodzinę, a uważasz się za nie wiadomo co. Prawda
jest taka, że jesteś do nich bardziej podobny niż ci się wydawało.- Poczułam
silny uścisk na swoich policzkach. Podniosłam wzrok patrząc na wściekły wyraz
twarzy chłopaka.
- Syriusz!- Tym razem odezwał się
chłopak opierając się o drzewo. Jego włosy delikatnie przysłaniały twarz, a po
stanie ciuchów można było przyznać, że wiele przeżył. – Remus Lupin jedyny
normalny jeszcze z ich całej paczki.
- Nie waż się mnie do nich
porównywać.- Wycedził puszczając moje policzki.
- Może nie mam racji?- Zaczęłam
zakładając ręce na piersiach – Miałeś radochę znęcając się nad słabszymi.
- Nie wliczaj w to Smarkerusa.
- Niby czym on się różni od ciebie
czy innych. Co? Chodź był waszą główną atrakcją nie liczyłam jego. Mówiłam
ogólnie. - Poczułam po chwili delikatny
uścisk na ramieniu. Już miałam strącić dłoń owej osoby, lecz widząc za moimi
plecami Lily uśmiechnęłam się szeroko. Nareszcie!
Jej widok sprawił, że policzki Jamesa przybrały delikatnie szkarłatny
kolor.
- Przesadzasz Syriusz. – Powiedział
Lupin wkładając dłonie do połatanych spodni spoglądając na nas wciąż
podpierając drzewo. Za nim chowała się jeszcze jedna postać. Wydawał się być przerażony.
Wypuściłam powietrze. Kręcąc przecząco głową na widok Petera.
- Jesteś kobietą.- Odezwał się nagle
Syriusz. Zatrzymałam się odwracając się do niego przodem, na co Lily złapała
mnie za ramiona starając się odciągnąć od całej tej sytuacji.
- Na brodę Merlina nie wiedziałam!-
Powiedziałam wywołując wybuch śmiechu zebranych. – Dziękuje za olśnienie mnie.
– Tym razem nawet Lily wydawała się, że zaraz popłacze sie ze śmiechu.
- Jesteś głupia. Skoro sądzisz, że
pozwolą ci od tak dołączyć. – Skrzywiłam się zwracając tym samym uwagę
pozostałych. Trafił dosłownie w sedno. Nie musiał mi o tym przypominać.
- Wiesz. Mało mnie to obchodzi. –
Powiedziałam patrząc przez chwilę na trawę. Moja dłoń delikatnie drżała jak i kolana,
które wydawały się być jak z waty. W mojej głowie pojawił się brązowowłosy
chłopak z niespotykanie błękitnymi oczami. Itan.
Trochę czasu mi zajęło uspokojenie myśli i ponownie spojrzenie na Huncwotów jak
i zmartwioną Lily. – W porównaniu do was moje myśli są bezpieczne. – Dodałam. W
Hogwarcie uczęszczałam na zajęcia oklumencji. Chodź większość uważało to za
stratę czasu teraz pewne chciałoby zmienić zdanie.
- To nie zmienia faktu.
- Przestań!- Warknęła Lily ściskając
boleśnie moje ramiona. Spojrzałam na nią
przez ramię. Widziałam jak jej szczęka delikatnie zadrżała, a po policzku ściekło kilka łez. Po czym bez słowa
odciągnęła mnie od tego towarzystwa.- Cieszy mnie to, że też zamierzasz
dołączyć. Zważając na to kim są twoi rodzice to wymaga wielkiej odwagi.
- Bądź głupoty.- burknęłam wciąż myśląc
o słowach Syriusza.
- Ruda!- Krzyknął James podbiegając
do nas. Zatrzymał się przed nami. Spojrzał na mnie wymownie otworzył szerzej oczy
wywracając nimi. Wystarczyło mi to by zrozumieć, że mam się ulotnić. Oddaliłam
się trochę dalej spoglądając na rozmawiającą parę. Lily przybrała bojowe
nastawienie. Obronne. Rozmawiając przez dłuższą chwilę, na co Lily
odtrąciła rękę chłopaka. Zapewne po raz kolejny dając mu tym samym odpowiedź,
że jego starania nic nie dają. Podeszła do mnie łapiąc mnie za ramię i
prowadząc dalej. Zaśmiałam się zasłaniając usta widząc piorunujące spojrzenie
przyjaciółki.
- Przepraszam.- Wyszeptałam patrząc
na nią. O wyznaczonym czasie do budynku zjawił się Dambledor- Dyrektor szkoły
Magii i Czarodziejstwa Hogward oraz założyciel Zakonu Feniksa. Tłumaczył nam na
czym polega nasze zadanie. I każdy, kto nie jest gotów zginąć powinien
zrezygnować. Przed nim leżał skrawek pergaminu jak i pióro. Każdy odważny bądź
na tyle głupi podchodził podpisując się pod nazwą Zakon Feniksa. Podeszłam
biorąc w dłonie pióro i delikatnie obróciłam je w palcach.
- Jesteś pewna?- Usłyszałam przyjazny
głos Dambledora. Spojrzałam na niego.
Czułam dziwny ból w okolicy serca. Zamknęłam oczy, gdy moja ręka delikatnie
zastygła powietrzu. No dalej.
Ponownie drgnęła składając podpis tuż pod podpisem Lily
McGarden Elisa.
Gdy spotkanie dobiegło końca
spojrzałam po raz ostatni na owy dom czując przyjemne uczucie w żołądku. Czując
delikatny uścisk na swoim ramieniu. Zerknęłam na siwą brodę Dambledora. Lustrował
na mnie swym spojrzeniem znad okularów.
- Nie ważne co się wydarzy zawsze
będę po twojej stronie. Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.- Jego słowa
ukoiły ból w moim sercu. Miło jest mieć świadomość, że ktoś będzie po twojej
stronie nie zależnie od tego co się wydarzy.
Kiwnęłam delikatnie głową teleportując się do Dziurawego Kotła. Gdzie w
milczeniu udałam się do pokoju rzucając się na łóżko. Na szafce położyłam
czysty kawałek pergaminu. Miał informować nas o planowanych spotkaniach.
Wykonałam kolejny krok do uwolnienia
się z klatki. Kolejny drobny, a zarazem taki wielki. Pierwszym było trafienie
do domu Lwa. Drugim, ucieczka gdy skończyłam piąty rok w Hogwardzie. Oczywiście
pomoc Lily była ogromna. Zawsze będę miała u niej dług wdzięczności. Trzecie to
dołączenie do Zakonu Feniksa. To
dołączenie miało być zapieczętowaniem mojego zwycięstwa nad moją rodziną, jaki
i piętna, jakie mi pozostawili. Leżałam tak przez dłuższą chwilę by w końcu
zasnąć z uśmiechem na twarzy.
~*~*~
Nie tylko nie to. Śnieżno biały kubek, który jeszcze przed chwilą znajdował się w mojej dłoni rozbił się na drobne kawałeczki uderzając z hukiem o drewnianą podłogę domu, jaki właśnie planowałam kupić. Był on piętrowy. Na górze znajdowały się dwie sypialnie plus łazienka natomiast na dole była kuchnia, jadalnia oraz dużych rozmiarów salon. Już widziałam siebie siedzącą na kanapie przy rozpalonym kominku z dobrą lekturą. Przesłyszałam się. Niespodziewany piekący ból ścisnął moje serce. Powietrze zatrzymało się w płucach pierwszy raz sprawiając ból podczas oddychania. Na ziemię zaczęły stopniowo uderzać krople. Lily stojąca właśnie przede mną przyglądała się mi uważnie. W dłoniach trzymała swój kubek. Delikatnie opuściłam wzrok patrząc na stłuczone szkło. Widząc wyciągnięta rękę przyjaciółki pierwszy raz odchyliłam się unikając jej dotyku. Jej prośba zdawała się być dla mnie nie realna. Kolejny koszmar, z którego zaraz powinnam się obudzić. Boleśnie uszczypałam się w policzek pozostawiając na nim czerwony ślad. Kurwa to nie sen! Oddaliłam się od dziewczyny, która chciała do nie podejść.
- Nie podchodź!- Krzyknęłam zamykając
oczy. Nie chciałam na nią patrzeć. Słyszeć to o co mnie prosiła.
- Elisa.- Zasłoniłam uszy nie chcąc
tego słuchać. Upadłam na kolana patrząc szeroko otwartymi oczami w ziemię. Nie
podnosiłam wzroku. Moje ciało zaczęło drżeć.
Nie potrafiłam przestać. Proszę
przestań. Po pewnym czasie spojrzałam na rozmazaną postać Lily. Znajdowała się na
wyciągnięcie dłoni, a zarazem nie osiągalna.
Dziewczyna kucnęła tuż przy mnie
obejmując mocno. Usiłowałam uwolnić się z uścisku przyjaciółki. Nie potrzebowałam
tego. Przygryzłam wargę. Stopniowo się poddając. Nie wiem ile czasu minęło, gdy
znów usłyszałam jej głos.
- Elisa…- Zaczęła delikatnie
podnosząc moją twarz. – Przepraszam.- Odezwała się łamiącym głosem w jej oczach
dostrzegłam gromadzące się łzy.
- To…- wyjąkałam starając się
uspokoić. – To, co powiedziałaś to prawda?- Zapytałam nie spuszczając z
dziewczyny wzroku. Proszę zaprzecz.
Głowa Lily delikatnie poruszyła się z góry w dół kilka razy. Twarz Lily
bardziej zaczęła się zamazywać.
- Nie każę ci tego robić.-
Powiedziała wycierając łzy z mojego policzka na jej twarzy zagościł uśmiech. Mam inny wybór? Nie odrywałam od niej
wzroku. Czułam się pozbawiona wszystkich uczuć. Przyglądałam się przyjaciółce
uważnie . – Zakon potrzebuje pomocy. Sama-Wiesz-Kto dopadł ostatnio wielu
naszych. – Mówiła dalej jednak tym razem nie patrzała mi w oczy. Nie miała
odwagi. Każde jej słowo ryło na moim sercu nieznikające rany. Widziałam jak
zaciska bezradnie pięści. Cierpi. Nie
mogłam już temu zaprzeczać. Gdyby mogła sama jakoś pomóc zrobiłaby to. Jest
teraz bez silna. Nie mogła nic na to poradzić. Tak samo jak ja. Chodź wciąż z
tym walczyłam jakaś część mnie poddała się.
- Syriusz nie może?- Jedyna deska ratunku,
jaką aktualnie mogłam się złapać w nadziei, że utrzyma mnie na powierzchni.
- Zbyt się naraził. – Moja deska
właśnie poszła na dno. Lily jedynie potwierdziła moje przypuszczenia. Syriusz swoim zachowaniem za bardzo im się
naraził. Nie byłby w stanie pomóc. Nie to
co ja. Opuściłam spojrzenie na podłogę.
– Powiedziałam Peterowi, że cię do tego nie zmuszę. – Mówiła to z rozdzielającym
z bólu głosem. Przestań proszę mówić to
takim głosem. To tylko wszystko utrudniało. Jak mogłam zdecydować słysząc
jej ból. – Nie podejmuj pochopnie
decyzji.
- Pochopnie?- Zapytałam patrząc na
nią, wstając na równe nogi. Jaki mam
wybór? Pokręciłam przecząco głową oddalając się kawałek. Objęłam się
delikatnie ramieniem. – Lily wy chcecie bym…- Urwałam nie mogłam tego
wykrztusić. Nie umiałam.
- Elisa…- Zaczęła Ruda patrząc na
mnie smutnym spojrzeniem opuściłam wzrok.
- Lily przestań.- Wyszeptałam
patrząc na nią z bólem.- Proszę.- Po moich policzkach znów ciekły łzy. – Chcę to przemyśleć. Potrzebuje czasu. Chcę
pobyć sama.- Mówiłam to drżącym głosem spoglądając jak dziewczyna się oddala
ode mnie. – W razie czego wyślę do
ciebie Amo. – Dodałam nie patrząc na nią, gdy bez słowa zniknęła w kłębach
dymu. Nabrałam boleśnie powietrza chcąc opuścić ten domu. Uciec jak najdalej
mogłam. Wybiegłam z domu czując zimne krople deszczu na moim ciele. Podniosłam
wzrok patrząc na czarne niebo rozdzielające żółtym światłem. Powolnym krokiem
kierowałam się do miejsca gdzie znajdował się Dziurawy Kocioł. Co teraz? Myśli wywoływały nie przyjemne
uczucie uścisku. Moja głowa wydawała się znacznie cięższa. Szłam jakbym właśnie straciła część siebie.
Patrzałam jedynie martwym spojrzeniem na ziemie nie zważając na to co i kiedy
omijam. Nie mogłam nawet ocenić ile zajęło mi dotarcie do Dziurawego Kotła. Nie
obchodziło mnie. Moje ciało przestało czuć zimno spowodowane nasilającym się
wiatrem. Łzy stały się jednością z deszczem. Weszłam do pokoju kładąc się na
łóżku. Patrząc się pustym spojrzeniem w sufit.
~*~*~
Zajęło mi to trzy dni, aż w końcu odważyłam się wyjść ponownie. Pogodziłam się z tym, co powiedziała mi Lily. Nie mogłam jej winić. Była jedynie sową. Ona nigdy by mnie o to nie poprosiła wiedząc jak trudno było mi to wszystko. Więc, gdy usłyszałam to od niej czułam potworny ból. Chodź wiedziałam, że ona musiała cierpieć bardziej. Została wybrana do najgorszej roli.
Chodziłam po ulicy Pokątnej bez
żadnego celu. Ostatnio czerpałam radość ze spacerów. Z mało istotnych rzeczy
takich jak pierwszy promień światła, ćwierkanie ptaków czy jedzenie lodów. Jednak będę musiała to zrobić? Słońce
przyjemnie otulało moją zmęczoną tym wszystkim twarz. Propozycja, jaką mi
przedstawiono nie dawała mi żadnego wyboru. Tylko przedłużałam nie uniknione.
Tylko to mi pozostało.
Spojrzałam się na zielony budynek
uśmiechając się delikatnie. Nic mi nie
zaszkodzi. Weszłam do środka naciągając kaptur peleryny na głowę tak by
zasłaniał mi też dużą część twarzy. Zajęłam miejsce znajdujące się w cieniu. Gdy podeszła do mnie młoda kelnerka witając
uśmiechem. W dłoni trzymała notes otwierając go na czystej stronie.
- Dwa dyniowe ciastka oraz kremowe
piwo. – Powiedziałam nie patrząc na nią. Z kieszeni wyciągnęłam kilka
Srebrników. Nie wzięłam zbyt wiele z pokoju. Ale powinno wystarczyć na to. Do
baru weszło czterech dobrze zbudowanych mężczyzn.
- Tam jest wolne.- Powiedział jeden
z nich. Siadając przy stole za moimi plecami.
– Nie możesz się wyrwać?- Kontynuował patrząc na jednego ze swojego
towarzystwa.
- Ile razy mam ci to powtarzać Lestrange.-
Warknął delikatnie zachrypnięty chłopka. Przez moje ciało przeszedł
niekontrolowany dreszcz. Po twarzy pociekło kilka kropel potu. Ukradkiem
złapała się za ramie spoglądając na blat stołu. Ten głos. – Mam zadanie.- Przełknęłam ciężej ślinę starając się nie
ruszać. Napinając mięśnie by w razie czego być gotowa do ucieczki. Błagam nie zauważ mnie.
- Chcesz stracić taką zabawę? – Kontynuował Lestrange. Delikatnie
podskoczyłam słysząc jak ktoś uderzył o blat.
- Nie denerwuj mnie bardziej niż
jestem. – Wycedził przez zaciśnięte zęby chłopak z zachrypniętym głosem
siedzący tuż za moimi plecami. – Sądzisz, że nie chcę iść na mecz?- Gdy
kelnerka przyniosła moje zamówienie blado się uśmiechnęłam. Pijąc powoli
kremowe piwo. Nie mogłam wyjść teraz. To by było podejrzane. Musisz wytrzymać. Patrzałam przed siebie wsłuchując się w rozmowę.
- Eh.- Jęknął Lestrange. – Malfoy ty
chyba idziesz?
- Tak. Nie mam zamiaru przegapić
finałów. – Zaśmiał się. Zapragnęłam być niewidzialna. Zbyt wiele osób, których
nie chciałam widzieć zgromadziło się akurat w tedy kiedy ja. Może mam namiar? Pokręciłam przecząco
głową wiedząc, że to nie możliwe.
- Możemy wiedzieć przynajmniej co to
za zadanie?- Odezwał się Lestrange. Mówiąc swoje zamówienie. Gdy kelnerka się oddaliła
rozmowa zaczęła się od nowa – A więc?
- Pamiętasz moją małą siostrzyczkę?-
Odezwał się chłopak za moim plecami. Serce zatrzymało mi się gwałtownie. Zastygłam w przerażeniu.
- Waleczną Lwicę? Ta.
- Ojciec kazał mi ją sprowadzić do
domu. – Odezwał się, a w jego głosie można było usłyszeć satysfakcję. Natomiast
ja czułam kostki lodu w żołądku. Itan!
Zerkałam ukradkiem za siebie. – Nawet przy użyciu siły.
Mimo, że siedziałam moje nogi stały się jak z
waty. Wypiłam pośpieszne piwo jak i zjadłam powoli opuszczając lokal. Zerkając
na chłopaka siedzącego tuż za mną. Pierwsze co się rzucało to jego błękitne oczy. Jego ciuchy
były z pierwszej ręki. Poważny wyraz twarzy i brązowe sterczące delikatnie włosy,
które delikatnie przeczesał. Wyszłam ostatkiem sił powstrzymując się od
wybiegnięcia z pomieszczenia. Oparłam się o ścianę zasłaniając usta i kucałam
na ziemię. Już po mnie Lily. Nie byłam wstanie się podnieść. Drżałam na całym
ciele. Starając się złapać . On idzie po
mnie. Wiedziałam, co to oznaczało. Złapałam się za głowę.
Wstałam i przeniosłam się do pokoju
w Dziurawym Kotle. Jeśli mnie teraz znajdzie
będzie źle. Nasz plan nie wypali. Wyjęłam dwa kawałki pergaminu nie miałam
czasu do stracenia. Musiałam działać szybko. Drżącą ręką napisałam jedną z
wiadomości skierowanych do Lily.
Będę czekać
tam gdzie zawsze o piętnastej. Musimy się spotkać. Podjęłam
już decyzje.
Elisa.
Wyciągnęłam rękę, na której usiadła
brązowa sowa wyciągając nóżkę. Przywiązałam do niej list i otworzyłam okno
- Do Lily. Szybko.- Powiedziałam
patrząc jak ptak się oddala. Spojrzałam na jeszcze jeden pergamin. Usiadłam
nabierając powietrza przy biurku biorąc w drżącą dłoń pióro zastanawiając się
jak to napisać. Co miałam napisać? Nie
tego chciałam.
Tato?
Nie wiem, od czego mogłabym zacząć
ten list. Może zacznę od słowa, które powinnam była
już dawno
powiedzieć. Przepraszam… Zdaję sobie
sprawę, że moja ucieczka sprawiła ból
tobie i mamie…
Pisałam nie zwracając uwagi na
kapiące łzy sprawiające, że niektóre litery stawały się rozmazane. Jednak nie
mogłam ich powstrzymać. Ból w sercu stawał się coraz silniejszy. Gdy skończyłam
zakleiłam kopertę
McGarden Felix
Black Rosa
Black Rosa
Położyłam się starając zasnąć
obawiając się jutrzejszego dnia. Starałam przekonać sam siebie, że zdążę. Proszę Itan nie przychodź jutro. Oplotłam dłonie wokół nóg zasypiając.
Nie byłam wstanie stwierdzić ile
spałam. Obudził mnie dźwięk drapania w szybę. Otworzyłam zmęczona oko patrząc
na Amo. Usiadłam wpuszczając do środka. Biorąc kopertę. To
pismo. Otworzyłam ją czytając list od Lily. Zgodziła się spotkać. Zostało
jeszcze jedno. Pogłaskałam ptaka po dziobie i przywiązałam do jej łapy kolejny
list.
- Leć Amo do domu.- Powiedziałam
wycierając łzę. Nie mogłam już płakać. Kości zostały rzucone. Nie mogę się
wycofać. Ubrałam się w luźne ciuchy. Wychodząc z pokoju. Gdy dostałam się w
końcu na przepełnią ludźmi ulicę przeniosłam się do parku.
Wyglądał tak samo jak zawsze, lecz
teraz czułam ból. Dziwne ukucie, gdy przechadzałam się ścieżkami, które niegdyś
dawały mi radość teraz miałam wrażenie jak odbierają mi tlen. Zatrzymałam się
dopiero na mostku patrząc w wodę. Zamknęłam tak samo intensywnie błękitne oczy
jak Itana.
- Hej. – Zaczęła nie pewnie. Nie
wiedziała czego się po mnie spodziewać. Spojrzałam na Lily przez ramię.
- Hej.- Powiedziałam czując ból żołądka.
Patrzałam się na dziewczynę. Powiedz! Moja ręka delikatnie zadrżała. Lily natomiast
wyczekiwała w spokoju tego co powiem. Powiedz
jej, że się zgadzasz!
-Elisa?- Podeszłą nie pewnie
widząc jak nogi delikatnie ugięły się pod moim ciężarem. Byłam
roztrzęsiona. Zamknęłam oczy starając
się uspokoić.
- To nic. Zrobię to.- Powiedziałam
patrząc w oczy dziewczyny. Widać było w nich zdziwienie. Wiedziałam, że tak zareaguje.
Sama bym tak zareagowała. Ironia Losu.
Nie miałam już wyboru. Zresztą nigdy go nie miałam.
- Cała ty.- Usłyszałam głos
przyjaciółki podniosłam wzrok z ziemi przekręcając delikatnie głową. – Jesteś
dobrą osobą. Wybacz mi. Gdyby było inne wyjście nigdy bym nie poprosiła cię o
to byś to zrobiła. – Mówiła delikatnie gładząc moje ramiona chcąc dodać otuchy.
- Po przemyśleniu.- Zaczęłam patrząc
na nią. – Doszłam do wniosku, że jest wiele zalet tego planu.
- Nawet jeśli to oznacza przekreślenie
wszystkich tych lat. Tego, co udało się ci dokonać by uwolnić się od tego
piętna. Elisa przemyślałaś to. Jeśli zrobisz krok teraz nie będziesz mogła już
się wycofać.- Spojrzałam w kierunku przyjaciółki. Już nie mogę. Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Chciałam by
przestała się martwić.
- Zdaję sobie z tego sprawę Lily.
Nie mogę się wycofać.- Mówiłam starając się brzmieć pewnie.- Wrócę do domu.-
Przygryzłam wargę przyglądając się smutnej przyjaciółce. – I postaram się
zostać jedną z nich. Śmierciożercą. – Mówiłam to delikatnie trzymając
dziewczynę za ramiona. – Posłuchaj mnie Lily. Ty musisz wynaleźć sposób, dzięki
któremu będę mogła przekazywać ci niezbędne informacje. Dobrze. Nikomu tak nie
ufam jak tobie. – Powiedziałam widząc jak kiwała głową, że się zgadza.
- Przepraszam…- Zapłakała Lily
zasłaniając twarz. – Musiałam odebrać ci twoje marzenia.
- Lily tylko dzięki tobie było mi
dane przeżyć siedem lat spełniając je. Nie odebrałaś ich. One już się spełniły.
Wiedziałam, że tak się stanie. – Mówiłam spokojnie obejmując delikatnie
przyjaciółkę. Chodź odrobinę chciałam dodać jej otuchy, której sama teraz
potrzebowałam.
~ I jak podobała się wam pierwsza część? Mam nadzieję, że wyszło mi całkiem dobrze. Poprawiałam dobre kilka razy, aż odważyłam się ją dodać. Opowiadanie o Huncwotach idzie. ~